czwartek, 28 sierpnia 2008

komiks bezobrazkowy, czyli jeden dzień z życia w Rudej

6:00 – sześć uderzeń kukułki w zegarowy mechanizm podrywa z posłań skrajnie wyspanych starszych panów. rozpoczynają okrążenia wokół lodówki. jakby ten taniec rudego derwisza miał im wydobyć z zakamarków kuchni śniadanko. kto rano wstaje temu pambóg nie daje świeżych bułeczek. świeże bułeczki są na rudej od 9:00. mój organizm szybko pojął tę naukę i do 9:00 pozostaję w czynnym letargu pościelowym.
7:30 starsza pani lunatykuje w kierunku kawy. samba dopomina się inspekcji pobliskich łąk i pól. więc alaska w zwiewnej pidżamce wędruje ku jezioru. bo samba nie sika w promieniu kilometra od posiadłości.
8:00 piterek idzie sparzyć pomidory na śniadaniową sałatkę.
9:00 zaczynają pachnieć bułeczki. można się zacząć rozkopywać z piernatów. 9:30 tym razem ja lunatykuje ku kawie. łyżka instant, wrzątek, mleko i hajda na pomost. baba jaga wyprowadza na spacer kotecka. po werandzie śmiga pełnoenergetyczny mały człowiek w moro. za jakieś półtorej godziny wstaną dwie młode panny. zupełnie niewyspane. wszak kukułka w zegarze wygrzmociła dopiero jedenaście uderzeń. poranne wstawanie jest dla młodych dam czystą udręką. w tym czasie starsi panowie dzielnie kibicują olimpijczykom w losowo wybranej dyscyplinie.
nastaje błoga chwila relaksu. gry logiczne dzielnie konkurują z wystawianiem korpusów do słońca jak największą powierzchnią. obowiązkowo w porze relaksu podróż w górę rzeki. temperatura wody posinia kończyny a wieczorem wątpliwa woń mułu nie ustępuje nawet paście bhp. znając poniekąd odrazę baby jagi i w szczególności jej małżonka do naturalnych akwenów wodnych trudno pojąć skąd te masochistyczne skłonności do moczenia kupra w mulistej a lodowatej rzeczce ich synecka. z naszych peregrynacji po wodzie niekoniecznie cieszą się starsi panowie zaczajeni w pobliskich czcinach na wieloryby, które potem jakoś dziwnie strasznie się kurczą na kolacyjnej patelni. no chyba , że śledzą w pobliskiej puszczy rozwój grzybni, która tego lata jest wyjątkowo ospała i nawet starsza pani pielgrzymująca cyklicznie i cyklistycznie do lasu dowozi jedynie świeże dostawy kurek. podgrzybki wyemigrowały. codziennie sprawdzamy też okoliczne trawy na obecność kań. dopiero słuszna dawka deszczu pozwoli wychynąć im za kilka dni masowo z mchów i paproci, dzięki czemu napchamy się po wrąbek kaniowymi kotletami po uprzedniej solidnej kontroli na symulację czubajki kani przez sromotnika. w porze relaksu i przy sprzyjającej aurze rowerowy wypad na kąpiel w jeziorze. przy aurze niesprzyjającej rżniemy w kanastę sącząc złocisty płyn z miejscowego browaru. dzieci nie sączą. w garach na kuchni zawsze coś perkoce. w celu zapewnienia ciągłości karmienia stosujemy system logistycznie doskonały tj. palimy pod kuchnią oldetajm or/oder jak kto woli rundumdieuhr. warte podkreślenia, iż prowadzimy jedynie słuszną kuchnię makrobiotyczną używając do niej jedynie makrowiktuałów i makrosprzętów. na 12 osób trudno albowiem uwarzyć np. fasolkę po bretoński w rondelku. a dobranie właściwych proporcji do trzydziestolitrowego gara zupy wcale nie jest pisofkejk. spaghetti przelewamy do wiadra , kapustę szatkujemy w brodziku a do leczo zużywamy skrzynkę papryki. i niech nam kto powie, że to nie jest kuchnia w wersji makro. no. posiadamy na rudej także świetne zaplecze techniczne zapewniające nam wzorcową organizację i mechanizację pracy. kilka przykładów niezawodnych urządzeń ułatwiających życie: mechanizm do obierania ziemniaków w gładkie kuleczki – mirek 70, niezwykle ekonomiczna zmywarka do naczyń adzia I, urządzenie do skrobania i patroszenia ryb w zakresie od 5 cm do 55 cm – tadzio 1934, detektor kurek – danusia 6700. po sprawnie zorganizowanym i skrzętnie skonsumowanym posiłku pora na relaks. cięcie komara nie jest regulaminowo wykluczone więc zawsze znajdzie się paru zwolenników. w tym czasie należy ostrożnie stąpać po terenie bowiem drzemiące osobniki porozrzucane są po całej posiadłości z wyjątkiem strychu, ale to z powodu kiepskiej onego dostępności dla ludzkości.
w myśl ukutej w rudej starej chińskiej mądrości iż „dzień bez wodnika jest jak papier toaletowy” popołudniami pedałujemy borem lasem i jeziorem do naszego ulubionego ośrodka wczasowego. mamy taką świecką tradycję, wedle której zejście nad brzeg ośrodkowego jeziora jest surowo zabronione i ostentacyjnie niepraktykowane. po skutecznym osiągnięciu widokowego tarasu oddajemy się natomiast skoncentrowanej w czasie degustacji z kija z sokiem (ble) lub bez (jami). dzieci się nie oddają. u dzieci na hasło wodnik eskaluje ślinotok związany z perspektywą frytek z (ble) lub bez (jami) keczupu. w drodze powrotnej knujemy plany kolacyjne.
wykwintne łączenie dań z ryb i grzybów z grilowaną kiszką ziemniaczaną stanowi klu udanego posiłku. poza konkurencją pozostają bejcowane w tajemniczych miksturach i ziołach mięsiwa z grila. gdybym była diskowerem odkryłabym i opatentowała przyprawę do mięs o zapachu żarzonego brykietu. i posypywała nią sobie kanapki z żółtym serem i zupę pomidorową. po kolacji obowiązkowa pora relaksu. młodzież negocjuje dostęp do tv ze starszymi panami (czytaj wyrywa pilota starszym panom) i okupuje odbiornik telewizyjny w celu pochłonięcia wakatującej dawki sensacji i grozy. dorośli sącząc zgrywają się w karciochy, łamią szyfry sudoku, eksploatują półkule pod kątem skrabli bądź eksplorują rudzianą bibliotekę / osobiście trafiłam na pasjonującą powieść młodocianego a późniejszego ministra kultury z czasu rozkwitu gospodarki socjalistycznej o zmaganiach kierownika pgr-u z odosobnionym przypadkiem alkoholizmu zakończonych pełnym sukcesem i moralną wiktorią nad/. gdy kukułka grzmotnie dziesiąty raz w bęben niepisane prawo rudej pozwala na oddalenie ku legowiskom. z prawa tego poza starszymi panami rzadko kto korzysta. potem nastaje cisza nocna i nagle ...

6:00 – sześć uderzeń kukułki w zegarowy mechanizm podrywa z posłań skrajnie wyspanych starszych panów. Rozpoczynają okrążenia wokół ...

poranki właściwie zawsze zachowują w rudej swój ustalony rytm i schemat. uspokajająca powtarzalność świata. sparzony pomidor na talerzu i kawa na pomoście. kompilacje i wariacje dotyczą raczej pór relaksu. jeśli przy największym ogrodowym stole alska rozkłada mapy i globusa, nie obędzie się bez rajdu rowerowego. powszechnie wiadomo, że alaska nie umie wyznaczać tras rowerowych poniżej 40-50 km. jeśli za alaską stoi dzidek, trasa się multiplikuje. rozcieramy więc łydki, napełniamy bidony i żegnamy się czule ze starszym państwem. jeśli trasa wiedzie przez śniardwy – będzie lało. jeśli przez wysoczyznę – słońce nas upodli i złacha bez litości. niewytłumaczalna powtarzalność losowa. z rajdu wracamy do rudej z pianą, tfu z pieśnią na ustach i płynem na zakwasy :)
czasem w porze relaksu odwiedzą na nasi dobroczyńcy ze skrzynią pomidorów , tortem, zwariowanym wyżłem i młodym pokoleniem dobroczyńców. omójtyboże, część młodego pokolenia pamiętam, gdy było wzrostu siedzącego wyżła. a dziś razem wznosimy toasty na cześć. niektórzy z nas rosną, niektórzy lekko kurczą ale wszystkich nas łączy sentyment do rudej. choć podejrzewamy, że starszy pan wykazuje większy sentyment do rudej sołtysowej. ale. za to mamy świeże buraki, koper do ogórków i aktualne informacje o ruchach wojsk na nieodległym poligonie.
a zaraz po powrocie do stolicy knujemy rychły powrót po cichu licząc na status objęcia rudej we władanie przez zasiedzenie:)
b.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

No to fkoncu śmy się doczekali :) :) :)