piątek, 21 sierpnia 2009

misa miso a dżem do bani

czasem jak człowiek skonfrontuje marzenia z rzeczywistością to jak mu nie łupnie ta rzeczywistość obuchem po ciemieniu, jak mu nie wyleje na twarz wiadra kruszonego lodu, jak mu nie da solidnego kuksańca pod żebro. a potem ta rzeczywistość siedzi na żerdzi i się w kułak chichoce mieszając kościstym paluchem w kociołku z blekotem pospolitym.

otóż wymarzyłam sobie dziś bułkę z masłem i dżemem truskawkowym. na śniadanie. jak widać marzenie niezwykle skromne, wręcz prozaicznie statystyczne . zwłaszcza dla kogoś, kto słoik dżemu je przez rok . mogłam pójść wszak na całość i zamarzyć sobie, żeby mi do łoża z baldachimem podał przyrumienioną grzankę z kandyzowaną persymoną mauretański młodzieniec odziany w liść a’kanciku a wiatr od morza drgałby lekko muślinowymi firanki mojego domu na palach, pod podłogą którego pluskałby cichutko spokojny ocean.
no w każdym razie jakżem to marzenie o dżemie wprowadziła w czyn to O-MÓJ-TY-BOŻĘ . obuch, kubeł i kuksaniec na raz. bo to dżem to był niskosłodzony. w ogóle nie mam zaufania do dżemów, które z natury winny być słodkie do wymięku a oni (kosmici?) je robią niskosłodzone. jakbym chciała kanapkę z niskosłodzonym to bym se ją posmarowała wazeliną. dżem truskawkowy niskosłodzony jest kwintesencją ŻE-NA-DY. taki dżem to niech so oni wsadzą w okrężnicę. w zakręconym słoiku, bo nawet otwierać nie warto. i tak mi runęło poranne marzenie. w sumie bez sensu. to marzenie było. i tak sobie myślę, że jeśli marzenie ma się nie spełnić to niech przynajmniej będzie jak to mówi pokolenie przykrótkich majtek – wypasione . za taki dżem, nędzny substytut i lichy ersac, jak mój dziś poranny, ćwierciakiewiczowa przecisnęłaby przez durszlak receptora (tj. twórcę receptury) i splunęła przez dwa ramiona jednocześnie. tfu.
no to żeby zabić smak czerwonego gluta na bułce ugotowałam sobie na śniadanie zupę. taką zupę co wiecie. jadają celebritis. oh jeah. bo ta zupa wypięknia, regeneruje i trzebi wolne rodniki. te co się mi wytrąciły po zlizaniu różowej breji z bułki. bleee. no więc po bułce była misa miso. to taka trochę nasza grzybowa tylko bez smaku grzybów. bo te mun bądź szitake to naprawdę trudno uznać za prawdziwe grzyby. taki jeden z drugim japończyk bądź chińczyk to prawdziwego grzyba na swe skośne oczy w życiu nie widział. mun or szitake moim zdaniem to jest forma przejściowa między, mchem, porostem i paprocią . i żaden mukolog mię nie przekona.
no więc zjadłam te zupe i teraz czekam co zrobią ze mną zawarte w niej , ponoć cudotwórcze, bakterie koji. jeśli to są dalekie kuzynki eszerichii , to raczej wiem co mi zrobią . mogłabym wymiksować usajna bolta z rekordu na trzy metry do toal(m)ety. ale. jeśli one są takie cudotwórcze jak wieść niesie, to jutro obudzę się bez jednego wolnego rodnika. gładka jak porcelanowy nocnik rosenthala. bystra jak szachowy arcymistrz.
i for ever everlasting jak róża jerychońska.

b.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

i co , i co prosze pani? jaki efekt?

acha, i widziałam niechcący całkiem, koło mnie w spożywczym, taką lampę jakiej poszukujesz, sprzedają za całe 39zł...ale tandeta to straszna, plastikowa cała...
Ju

benia pisze...

ale jakto w spożywczym?
w spożywczym pośród półtusz wołowych i świńskich ogonów i wątróbek mogła wyglądać tandetnie ale sobie weź i wyobraź tę lampę w zupełnie innym anturażu! (

a efekt jeszcze nie nadszedł. być może przychodzi dopiero po 40 latach systematycznego wciągania miso.

BratZacieszyciela pisze...

popieram, wynalazcow niskoslodzonych porzetworow nalezy szparko pod kilem przeciagac dwa razy pod rzad co najmniej, taka marnacja owocu krwi przelanej zloczyncow wymaga. Oczywiscie kwaskowosc truskawki musi byc utrzymana, lekko rozkwitajac na jezyczanych kubkach smakowych