piątek, 23 kwietnia 2010

oprócz błękitnego nieba ...


siedze se i se słucham lppIII. i czekam. aż powróci tamten klimat. gdy z alaską nie miałyśmy siwych ani zwyrodniałych stawów ale za to miałyśmy lat naście, siedziałyśmy na jabłonce w Dargocicach i opędzając się od majowych chrząszczy i komarów spijałyśmy z radioodbiornika przebój za przebojem. a słońce tam w tych Dargocicach zawsze tak wówczas pięęęęknie zachodziło , kreując stosowny pejzaż i klimat dla naszej falującej płaską acz pełną westchnień do lub za piersią. zawsze więc miałyśmy , niesione melancholijnym marzeniem o sentymentalnym tetatet w ramionach bałtyckiego ratownika , nadzieję na plażę następnego dnia. wbrew nadziejom często z rana wydobywałyśmy jęk zawodu z powodu niskiego pułapu. ale jęk przechodził jakoś bezboleśnie w bezrefleksyjną afirmację czegobądź a pogoda , zła czy dobra, była jedynie maleńkim, w zasadzie mało istotnym fragmentem układanki dnia. Starszy pan brał nas na łódkę w celach łowieckich. ukradkiem podjadałyśmy rybom kulki chleba zgniecionego z kartoflem. w zacisznym jeziorze otulonym pięknymi, starymi bukami ryby brały nawet na pusty haczyk. na urżniętych łbach płotek hodowało się pod schodami domku białe robaczki na pokuszenie okoniom. białych robaczków nie dało się podjadać więc zawsze kontestowałam polowanie na okonia. na te wczasy można było zapomnieć zabrać pantalony ale za brak patelni groziła dekapitacja. wieczór bez rybki był bowiem wieczorem straconym. ponadto całe dnie , pchane nieujarzmionymi hormonami kochałyśmy się gremialnie w atrakcyjnych współwczasowiczach i wlokłyśmy za nimi nasze niezgrabne korpusy i powłóczyste spojrzenia . choć bywały dość częste momenty, że tarabaniąc się w podchodach przez gąszcz krzy lub uprawiając eksplorację okolicznych terenów wiejskich zupełnie zapominałyśmy odgrywać nadobną i nobliwą ofelię. najbardziej fajne były wieczorki zapoznawcze. bo wtedy można było do bladej nocy szwędać się poza kontrolą wieczorkujących się dorosłych , którym zdarzało się finiszować w reprezentacyjnej fontannie ośrodka fwp imienia wzl4. a starsza pani miała zawsze takie szałowe sukienki (własnoręcznej konstrukcji) udowadniając wyższość mody polskiej nad wieszakami emhade. no i czy nie mogło mię ścisnąć w dołku, gdy w zeszłym roku bolerko (biało-granatowa krateczka – dekolt wykończony białą koronką) jednej z tych kreacji przywdziała córeczka mojej koleżanki-sąsiadki, która w czasach świetności bolerka o dzieciach własnych miała raczej baaardzo mgliste wyobrażenie. ech. wzdech.

b.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

ech. Szczyra prawda. Z tamtych czasów pochodzi umiejętność pykania w ping - ponga. I nomen omen osobnik na którym ja zawieszałam oko tyż miał na imię Paweł.
Taka karma
alaska
p.s. a co tak nagle czknęło się Dargocicami?
a kiedy pora na Kupiski???

benia pisze...

Kupiski już pukają do drzwi :)niebawem!

Anonimowy pisze...

szkoda że to były czasy z których nie mamy zdjęc...
alaska