czwartek, 29 kwietnia 2010

jak ą bez ogąka czyli komunikat z frontu biurowej hydrauliki

doznaliśmy dziś dość szczególnej ambiwalentności hydraulicznej na skutek złamania się kranu w kuchennym zlewozmywaku. ambiwelentność wynika z faktu, że oto nagle nie posiadamy wody w kranie za to posiadamy stertę statków (niczym zmasowany zlot tankowców i krążowników w zatłoczonym hamburskim porcie) pragnących wody jak żaba dżdżu na pustyni błędowskiej . jednocześnie zaś odetchnęliśmy z ulgą, gdyż korzystanie z rzeczonego kranu było nikczemną udręką zarówno sferze czynności manualnych jak i w sferze psychicznej. konstruktor tegoż kranu musiał mieć bardzo trudne dzieciństwo i najprawdopodobniej nigdy, przenigdy żadnego kranu na oczy własne nie widział. stąd szereg nowatorskich rozwiązań jakie zastosował w swojej konstrukcji porażał zakresem szczególnej abstrakcji. jednakże zakładając brak rozmyślnej premedytacji w konstruowaniu dysfunkcyjnego kranu najsampierw w sobie szukaliśmy winy. aczkolwiek po trudnym i żmudnym dla nas wszystkich bez wyjątku okresie próbnym doszliśmy do wniosku, że kran ten jest perfidną prowokacją z pogranicza artystycznej instalacji i inżynierskiego badziewia najwyższej klasy . podejmowane próby uruchomienia urządzenia zgodnie z jego pierwotnym przeznaczeniem legały permanentnie w gruzach naszych bezksutecznych wysiłków. łatwiej skonstruować euklidesowy model selera naciowego w systemie zero-jedynkowym niż na naszym kranie ustawić strumień wody o pożądanej temperaturze. obsługa kranu przypominała technikę użytkowania sekwencyjnej skrzyni biegów na arcypokrętnym odcinku specjalnym rajdu wrc . odgłos kapiącej wody z nieskalibrowanego kranu towarzyszył nam więc wiernie od lat kilku i nawet żeśmy przywykli byli. w międzyczasie , jako dociekliwi eksploratorzy nowinek technicznych oraz pokorni spadkobiercy technicznej myśli państwa środka, zgłębiliśmy dogłębnie antropologię i etnografię dynastii ming w celu prześledzenia ścieżki dostępu tego czegoś, co być może przez przypadek jakiś domorosły tłumacz chińskiego zdefiniował jako kran. a. niech mu fiskus lekki będzie – nie jesteśmy mściwi ni złośliwi. ostatecznie wywiesiliśmy białą szmatę na kiju od szczotki wieńcząc nasze zmagania niechlubną dezercją z okowów zlewozmywaka. aż nadejszła ta wiekopomna chwila, gdy istotny fragment naszego kranu , ku naszej rozpaczy ale też i ku naszej owacyjnej aprobacie pozostał w dłoni przypadkowego użytkownika stając się zupełnie samoistnym bytem. przez jednogłośna aklamację uchwalono na prędce, choć z należytym szacunkiem , umieszczenie urwanego kranu w naszej branżowej pamiątkowej gablocie, tuż obok mosiądzowej tabliczki z gabinetu dyrektora generalnego departamentu obrabiarek made in NRD. niejeden z nas zawiśnięcie w tejże gablocie poczytałby sobie za niebywały zaszczyt.

post scriptum czyli epilog
po całym dniu niezliczonych prób okazało się, że przy pomocy widelca kran spełnia swoje immanentne funkcje znacznie efektywniej, skuteczniej i wygodniej po usterce niźli przed. być może, w instrukcji obsługi małymi literkami stało, iż w celu optymalizacji korzyści z użytkowania należy wziąć młot, pierdyknąć z siłą wodospadu w rzeczony kran, utrącić narzędzie sterujące dopływ cieczy i tym samym przywrócić kranowi jego statutową funkcję. Mamy tu więc do czynienia z wyjątkowym przypadkiem „destrukszyn impruwment” .

b.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Zwykły kran, mierność nad miernościami a proszę jakiego doczekał arcydzieła na swoją cześć!
Ach kranem być...
alaska

benia pisze...

:)
a szykuje się saga. posiadamy bowiem jeszcze trzy takie "krany" w biurze. zostanę więc prekursorem nowego gatunku literackiego: epika hydrauliczna