wtorek, 5 października 2010

katabatyczny wieczór

silny, południowy wiatr wydyma mi w pokoju firany i przepełnia wszystkie kąty dymem z kadzidełka. taki wieczór aż prosi się o jakiś horror. zaraz zasłonię żaluzje . na zaś gdyby mi na szybę miało przywiać twarz topielca. idealna aura na Pratchetta. jeszcze lepsza na Gaimana. myślami błądzę po zadusznym cmentarzu, szuram zeschniętymi liśćmi i śledzę migotliwe światła zniczy pośród morza wąskopłatkich chryzantem. mówią weki, że 14 października spadnie pierwszy śnieg. no. to czas celebrować listopad. nadejszło moje ambiance. więc. otulam się sfilcowanym szalem, przeobrażam w pepę singer, ubieram kaloryfer w chochoły i nucę „piechota, ta szara piechota”. co mi przypomina, że roman jutro do internisty a ja w ramiona miejskiego zakładu komunikacyjnego. dla termicznej izolacji owinęłabym się w gazety ale mam jeno zwierciadło i kuchnię. mści się wsteczny analfabetyzm i indolencja wydarzeń dnia powszedniego. takim „faktem” lub „rzepą” lub „gw” można byłoby się sensownie uszczelnić. w dyskusji o wyższości ... miałabym twardy argument przeciw inetrnetowym wydaniom dzienników. co mi także przypomina, że do laryngologa jutro moje osobiste okno na świat, gdyż mi komputer ochrypł był i zamilkł. pewnie jaka infekcja albo i wirusowe zapalenie przewodów. a nacieranie tussipectem jakoś nie skutkuje. idę. popatrzę sobie na falujące przy karniszach pajęczyny ... „piechota, ta szaaaara piechota ...”.
b.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

bez związku z porą roku chcę sie pochwalić że poznałam nowe słowo:
KONKATENACJA
alaska

benia pisze...

dobra nie googlam, strzelam: to imię córki włoskiego piłkarza ?

Anonimowy pisze...

PUDŁO!!!!