środa, 20 października 2010

premiera: plauener wurst na saskiej kąpie

rozkosz kupowania przez internet zaowocowała dziś kurierem z oliwką z oliwek w spraju (zonk, zonk – nie pomylić z lakierem do włosów lub dezodorantem) oraz pilingiem solnym na soku z migdałów i kompilacją mandarynki z mango (zonk – nie zjeść przed właściwym użyciem). tak. wiem. jestem do cna zepsuta. i rozpuszczona jak dziadowski. trudno. przynajmniej cudnie pachnący ten dziadowski będzie. a propo zapachu. czy alaska łaskawie pamięta, gdzie łaskawie wtryniła te dwa niżej opisane grzybki z millicz willicz? bo, jak się dziś okazało po intensywnej penetracji romana w celu zidentyfikowania źródła fetoru wtryniła je do bagażnika i ni pisnęła o tem nikomu. tymczasem grzybki się rozpuchły w foliowej torebeczce i postanowiły wygenerować odorek. całe pięćdziesiąt minut drogi do biura musiałam tłumaczyć pani M., że prawdopodobnie tak intensywnie gniją jesienne liście i aż do grudnia będziemy się tak napawać. odkrycie prawdy było oślizłe i obrzydliwe a nad saską kępą zawisł dziś niespodziewanie obłok gnijącego fungiarnego truchła. ale. jutro go zutylizujemy aromatem oryginalnych germańskich kiełbasek - prosto od rzeźnika z plauen, które ojciec-dyrektor obiecał nam osobiście zgrilować. grilowanie ma być poprzedzone delejtowaniem naszej piwnicy pełnej piętnastoletnich zasobów. w związku z czym prasuję na jutro wyjściowy dresik marengo, powlekane kauczukiem rękawice i śliczną zawijkę na głowę w tonacji gołębiego skrzydła. oraz idąc za myślotokiem ojca-dyrektora nabyłam w superhedonistycznym sklepie najdroższy kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej oraz parę innych gadżetów kulinarnych ( wielkopolskie kwaszeniaki na dębowych liściach , grójecką gruszkę w syropie, piri-piri z mołdawskią fetą, łosoś w trzech smakowych odsłonach, greckie oliwki z bałtyckim anszua) na skromny, „rustykalny” stół mający stanowić tło niemieckiej kiełbasie z niemieckiego grila na niemieckich brykietach. nie chciał cateringu z „domu polskiego”, proszszsz badzo. już ja mu , w tych kauczukowych mitenkach, zrobię typisz polnisz catering. od soboty w encyklopedii zdrowia suszą się na dekorację stołu karminowe i złote liście akacji. w kryształowych świecznikach z bursztynowymi kamyczkami gotowe do startu czekają cynamonowe świeczki. obrus w karmelowo-mandarynkową kratę i pół funta pout pourri z suszonych skórek gruszki i łupinek paryskiego kasztana. do tego srebrne widelczyki i na deser złociste ciasto ze śliwkami od „irenki”. i catering z „domu polskiego” może nam bynajmniej podskoczyć.
b.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Też tak myślę, że może CI podskoczyć, ten catering z tego domu...chociaż zdjęcia zrób, bo zapowiada się nieziemsko!
Miłego grillowania po odgruzowaniu!
Ju

Anonimowy pisze...

niemieckim kiełbaskom (przywiezionej w ilości mini-mini) mówimy stanowcze tak!!!
alaska