niedziela, 3 października 2010

targi targi i po targach




z upływem czasu odmierzam kolejne targi zegarem gastronomicznym. Sosnowiec moczył nas cztery dni mżawką więc w pełni usprawiedliwieni zawiesiliśmy potargowe zwiedzanie na rzecz konsumpcji. szczęśliwie się złożyło, że w naszym hotelu panował wytrawny mistrz rondla i mogliśmy dopieszczać nasze podniebienia bez wychodzenia w słotę. na carpaccio z wołowiny cienkiej jak jedwab robiliśmy zapisy przy śniadaniu. żurek z pulpetami rozmarzał nam oczy a z kotlecików jagnięcych zabrałam ukradkiem na pamiątkę kosteczki, które w długie jesienne wieczory będę sobie wąchać i wspominać. oraz niniejszym ogłaszam, że rolada śląska z modro kapusto i kluseczkami w sosie śliwkowym rulez i mogłabym ją mieć w herbie. zupełnie niespodziewanie powróciłam także do wewnętrznego używania wódki wysokoprocentowej i musze stwierdzić, że nadal mogę: dużo i bez zataczania. w przeciwieństwie do co po niektórych. no taka karma. i o ile wyborowa dla mnie jest non consumatum to chopin i owszem. ponadto panowie kelnerzy musieli sobie gdzieś po pierwszym wieczorze mnie odhaczyć w notesiku i martini extra dry dostawałam od wejścia do restauracji w obszernym słoiku z oliwkami, za co jestem niezmiernie wdzięczna. jeśli zaś chodzi o targi tradycyjnie upłynęły mi na fantazyjnym krojeniu kiełbasy i komponowaniu estetycznych bukietów z ogórków, oliwek, czosnku i pikli.




w przerwach usiłowałam zawiesić wyżej głowy stopy w wysokoobcasowych czółenkach i zaprawdę na kolejne targi nabędę lakierowane tenisówki na grubej, miękkiej słoninie. albo wzuję szpilki pod warunkiem, że wszyscy mężczyźni zrobią to samo i będą z wdziękiem kołysać biodrami od 8:30 do 17:30. ponadto mieliśmy na stoisku jako hostessę prześliczną absolwentkę filologii angielskiej, za którą męskiej obsadzie stoiska gałki oczne wypadały do kolan i gdyby zamiast kiełbasy i smalcu kazała im zjeść pleksiglas i towot , to zapewne zrobiliby to z zapałem. no i bardzo miło było spotkać na targach pierwszy raz na żywo i rzucić się w ramiona koleżance, z którą rozmawiamy od lat dziesięciu przez telefon o ważkich sprawach merytorycznych oraz o dupiemaryni i stwierdzić, że nie zna granic ni kordonów sympatii zew. i jakże surrealistycznie acz niezmiernie sympatycznie jest spotkać na targach w anturażu garniturów i krawatów znajomego z Millicz Willicz, gdzie zwykle w szortach kontemplujemy grilla oraz celebrujemy w pidżamach życiodajną, poranną kawę z widokiem na lasy, łąki i pola.

a tymczasem, gdym ja się targowała, pewna celebrytka lansowała się w moich butach!







ale, że w skarpetkach? fuj!


b.



ps.


w jednej z sal targowego hotelu stały sobie wieszaki. po niewczasie się zorientowałem, że to TE wieszaki, na które poluje alaska & Co. taka okazja. no. przeszła koło nosa. a byłby ładny prezent na nowe mieszkanie. ech. mondry polak po szkodzie. we środę nocuje tam ojciec-dyrektor. się waham, czy go aby nie poprosić o małą przysługę. tylko czy taki wieszaczek podlega pod bagaż podręczny? samaniewiem.

pozatym caluśki hotel był wymalowany przez jakiegoś rękodzielnika o trójwymiarowym pędzlu. a to portret parowozu w pubie, szturmujący biesiadników, a to falujący na wietrze bluszcz pnący się po murze a to bezwstydnie ruchome sceny mitologiczne o niedwuznacznym podtekście. a wszystko w technice 3D. oszukana wielowymiarowym pędzlem co i rusz próbowałam, bezskutecznie, oprzeć się o jakąś nieistniejącą w rzeczywistości kolumnę, lub strząsnąć muchę z zasłonki. mówię wam, kino i-max to przy tym panpikuś. w tej sytuacji zejście po schodach przekraczało moje, i tak w tej kwestii dość wątłe, możliwości motoryczne. i gdy nikt nie widział, pełzałam po schodach kurczowo trzymając się poręczy i macając dłońmi kolejne stopnie w obawie przed zrąbaniem się z impetem w mniej lub bardziej wyimaginowany dół. wisienką na torcie była podłoga z szyby, po której należało do onychże schodów dojść. podłoga była jednocześnie realnym sufitem parteru. więc pytanie, czemu nie zdążałam na śniadanie proszę kierować do architekta tego obiektu. gdybym nie posiadała w obfitym nadmiarze tej dziwacznej fobii przed iluzoryczną wielowymiarowością przestrzeni, powiedziałabym, że wnętrza hotelu były very sofisticated. jednakże. osobiście preferuję, gdy ściana oznacza mur a nie próbę przejścia z łomotem do innego wymiaru. tak. jestem zdecydowanie płaska. niczym wzorcowy plazmowy wyświetlacz ciekłokrystaliczny lcd.
b.

Brak komentarzy: