piątek, 22 października 2010

political uncorectnes

przyszedł piątek a z piątkiem wysięk z nosa i pełnia. mrowi mnie tu i ówdzie zapewne z obu przyczyn. poranny bieg na wolumen zaowocował wekami z marynowaną papryką oraz marzeniem o pięknym, przeogromnym targu warzywnym w stolicy. aniechby i gontem krytym, w którym rozszalały halny nie wyrywałby mi z rąk selera a ukośny deszcz nie zacinał mi w portmonetkę . ja się tu pytam na forum warsawianum czemu. czemu my, europejska potęga marchwi i kartofla nie możemy mieć takiego targu. jako niskobudżetowi krasnale europejskiej ekonomii mamy zaś pierdyliard banków na każdym winklu. a w tych bankach, jeśli już to ślamazarnie, przyrastają nam odsetki od zaskórniaków i puchną raty kredytów dawno zapomnianych i skonsumowanych. o ileż użyteczniej i milej byłoby pląsać i plądrować wśród skrzynek z kosztelami i burakami od rozkminiania wtf is bihajnd dys krzykliwym wezwaniem do entej zeroprocentowej pożyczki.

abstrahując od i w ogóle, jeśli tak sobie pozwolę metaforycznie przejść od buraka do filozofii przyczyny i sensu bytu to czasem wydajemisię, że światem sterują zieloni, galaretowaci kosmici rozpylający w mżawce wysokoskoncentrowany amalgamat wysokogatunkowego debilizmu. idę. powentyluję się irgą i marchewką nabytymi na wolumenie. idealne antidotum na nieopatrznie wysłuchane wiadomości z kraju. niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam.
b.

Brak komentarzy: