środa, 23 lutego 2011

codziennie rano ścieram z twarzy szron (romanowi)

oraz mam furkoczący nastrój. w pracy nastąpiła akumulacja nieplanowanych dedlajnów, zawaliła się jak bambusowy most i leżę pod tym stosem i jęczę oraz klnę (bo ponoć już można kląć (klnąć?) bardziej niż nie można). w poniedziałek wywiesiłam fitbernerowi białe barchany na kiju i się poddałam gdyż układ choreograficzny przerósł bardzo mię intelektualnie. frustracja, nienawiść, chęć mordu instruktora, stres i generalnie disappointment to tylko zarys targających mną emocji. a miał być relaks, radość, endorfiny . srali-magdali referendum duptuś. sport to jednak ZUO. zostaje mi odsysanie i silikon . oraz poszłam wczoraj do fryzjera. na trachominie. nie mówcie nic Anecie, pliz. ale miałam już taką desperację na głowie, że albo kat albo cut. przyznam, że pilnie (na ile to możliwe przy minus 6, bez okularów) śledziłam każdy ruch brzytwy nad moją głową i osobiście odmierzałam milimetry, których się chciałam pozbyć. rozpuszczona jak dziadowska bicz przez Anetę, u której mogę sobie na godzinkę uciąć drzemkę i obudzić się z doskonałą fryzurą, na tarchomińskim fotelu siedziałam pełna skupienia i gotowa do natychmiastowej ucieczki z mokrą głową nawet na te minus 17C. nadmienię także, że pomarańczowy wystrój salonu i perdyliardy zawodowych bibelotów na wszystkich stoliczkach, półeczkach, wózeczkach, stołeczkach i wieszczkach upewniły mnie, że zamierzona skromność, prostota i ascetyzm salonu na bemowie bardzo idzie w parze z klasą, profesjonalizmem i doskonałością. jednakowoż efekt końcowy tarchomińskich postrzyżyn uważam za społecznie akceptowalny oraz co prawda to tyż chwalebna prawda, z trzosiku ubyło za tę usługę niewiele brzęczących monet, najs.
b.

Brak komentarzy: