wtorek, 15 lutego 2011

ferie mode on

otwarłam z rana wiadomości i osłupiałam. czytam wywiad z Adamem Hofmanem (pis), w którym poseł nawołuje do przywrócenia normalności w ... przedszkolach. yyy, że co? czyżby mię coś w ten mazurski weekend ominęło?

wyklikałam się więc chyżo i z ochotą z internetu i zagrzebawszy się w piernaty sięgnęłam po Michala Viewegha „Zapisywaczy ojcowskiej miłości”. i jakież spłynęło na mnie błogie wytchnienie. swego czasu kupiłam czterech Vieweghów. dwóch mnie nie ujęło a dwóch zachwyciło. „ Zapisywaczy...” czyta się tak lekko jak lekko są napisani. zapomnijcie o rozbudowanych frazach zdań pod- nad- i współrzędnie złożonych. o ozdobnych zawiłych metaforach, o eufemizmach, alegoriach i innych wysublimowanych środkach stylistycznych, którymi nie wątpię, Viewegh jako literat mógłby nas swobodnie zasypać. zamiast tego daje nam po prostu śledzić historię pewnej czeskiej rodziny widzianą oczami jej poszczególnych członków. to tak jakby się oglądało kalejdoskop z kolorowymi szkiełkami. te same szkiełka ale zupełnie inne widoczki. a wszystko dosmaczone wybornym humorem. prosta historia. prosto napisana. prosta, pozytywna acz niebanalna lektura.
a potem, wygrzebawszy się z piernatów poszłam sobie do kina. bo uwielbiam te dziewczyny, co napisały scenariusz (tercet z Lejdis) odkąd odkryłam ich blogi. Bo. są błyskotliwe a poczucie humoru ekstryfikują z powietrza i różnych dupereli na poziomie bulgoczącej w uniesieniu elektrowni atomowej. dalibóg one muszą mieć jakąś mega-komiczną karmę, którą zasysają z kosmicznego pyłu. no więc „jak się pozbyć cellulitu” zaliczone. letka komedyjka. historyjka taka sobie, choć doceniam szaleństwo idei. przprszm ale czasem troszkie nudnawa. za to kilkanaście dialogów jak perły olbrzymy wyhodowane na wielokaratowym diamencie. a Dominika Kluźniak jak tornado wdarła się w moje serce i go już nie opuści – to wiem na pewno. ona w tym filmie nie jest szurrnięta ona jest esencją szurniętości dla niepoznaki obleczoną w szaty przyzwoitej żony i matki. maja Hirsch ma taki tembr głosu, że powinni ją diabli nająć do kuszenia u bram piekieł. a Magda Boczarska , hm, ma te no, piękne oczy.
a teraz idę pożeglować na desce prasowalniczej zanim nastąpi wieczorny seans z Samem Mendesem i jego „Parą na życie”. dwa kina w jednym dniu - wow. no ale co robić – ferie mają swoje prawa.

b.

ps. 22:22 "para na życie"

napisanie trzeciej recenzji jednego dnia przekracza. i to bynajmniej nie rubikon. ale. głos z ludu wyraził petycję więc myślę , że strzelę jeszcze ten razik i będzie pozamiatane do przyszłego roku,. prawda dziefczyny?
zakochani w sobie, z dzieckiem w drodze, postanawiają odwiedzić swoich znajomych, przyjaciół i rodzinę rozsianych po całej Ameryce (tu pamiętamy o stosownym proparoksytonicznym akcencie na trzecią od końca sylabę) w poszukiwaniu idealnych okoliczności dla siebie, swojej miłości, swojego wspólnego życia. no więc po pierwsze słowna deklaracja miłości złożona przez niego jej z wykorzystaniem argumentu wadżajny (okrutnie prze tłumacza uprozaicznionej na pochwę, podczas gdy wadżajna brzmi tak tajemniczo i pięknie jak imię indiańskiej córki wodza) była jednym z bardziej rozczulających dialogów miłosnych i powinni ją złotą kursywą drukować w walentynkowych kartkach (naturalnie z zastrzeżeniem for over ejtin only). po drugie wyobrażenia o sielskim anielskim życiu przyjaciół i znajomych mogą się nieoczekiwanie okazać źródłem dość negatywnych i komicznych antyrekomendacji. i po trzecie swoje wymarzone miejsce na świecie mamy w sobie od dawna. wystarczy znaleźć drzewo, na którym wisi plastikowy ananas. piękny i ciepły film bez sentymentalnego lukru. benialooki polecają gorąco.

b.

1 komentarz:

BratZacieszyciela pisze...

film zaiste smakowy
a co do prasowania znalazlem to:
http://nk.pl/#profile/21836139/gallery/album/8/94