poniedziałek, 10 października 2011

samice są bardziej brązowoszare na grzbiecie. hm.idę, zajrzę do lusterka.

trędy jest pisać o pełni i jej wpływie na pomięszanie umysłu. to ta pełnia dopiero się nasuwa? serio? myślałam, że trwa od kilku tygodni. w pracy spinam się jak ogier na finiszu wielkiej pardubickiej a i tak wychodząc jak złachana klępa gaszę światło. halo? jestem stara i nie wyrabiam na wirażu. w dodatku coś mi zrobili z targową i wracam na staropańszczyźnianą w korku przez grudziądz omalże. pęcznieje we mnie ogromna tęsknota wiejskiego domku z dwoma kulawymi kurami, siwym kotem znoszącym na próg upolowane pasikoniki i kominkiem strzelającym żywym ogniem. kłopot w tym, że to majaczenie powinno mieć też wątek „jak zarobić na pasze dla kur, drewno do kominka i waciki”. i tu rozwiera się przede mną dolina egipskich ciemności. bujam się na krawędzi w stuporze skoczyć-nie skoczyć. kiedyś pewnie skoczę. oby to jednak nie było jedynie bezwładne wychylenie z powodu zaburzeń błędnika. ot smętna percepcja kohabitacji pełni i jesieni. obie robią ze mnie gupiom makolągiew.
b.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

o, i takie wytłumaczenie, mojego stanu także, bardzo mi odpowiada: pełnia i jesień, i nie ten sam człowiek, masakra!
Ju