piątek, 2 marca 2012

Generalny stan zapalny

w zasadzie a nawet w zakwasie mogłabym tu wkleić jakąś notkę wcześniejszą, że w biurze spirala armagedonu rozkręca się na szerokim łuku i wali po oczach zjadliwym siarkowym ogonem komety. w związku z czym ostatnimi dniami wyprowadzam obiad do pracy na spacer i potem go przywożę na staropańszczyźnianą curik. o ta późna pora powrotna ani mię nęci ani mię grzeje taki posiłek. w ogóle mię nie nęci posiłek odgrzewany par exellence. najlepiej je misie z gara podczas preparacji, potem to już mogłabym to komuś oddać. a w zamian dostać coś zupełnie innego. aczkolwiek też do konsumpcji. to samo mam z mrożonymi nadwyżkami żywności. wyjmuję takie pudełeczko ze zbrylonym lodem, równie dobrze jak potrawka z kury może to być leczo z cukinii albo towot z tymiankiem. rozmrażam i podczas tego rozmrażania wybuchiwa we mnie taki wstręt , ale to taki wstręt do mrożonki, że ciepam to na powrót w zamrażalnik. gronkowca się nie boję. bo co mi tam gronkowiec, gdy od z górą lat dziesięciu wcinam ponoć siarkoazotan zamiast soli. a może ten nadobny beztlenowiec okaże się tak zjadliwy, że zneutralizuje działanie zafajdanej soli. a jak się nadarzy okazja, a wszak się nadarza tusz tusz, smyrgnę zawartość wszystkich zamrożonych pojemniczków do jednego gara i uwarzę soliankę. bo takie mam wyobrażenie, że soliankę robi się ze wszystkich podręczników, znaczy z podręcznych wiktuałów będących na stanie. ponoć solianka (mówią pudelki i kozaczki) jest teraz na salonach very sofisykejted. a w końcu czemś muszę błysnąć na celebracji dnia kobiet. co nie jest łatwe po smakowych walorach lat osiemdziesiątych u alaski.
no więc tak: będzie zupa na bazie i płynna podbudowa w postaci osławionego sexem w wielkim mieście drinku dosmaczonego paloną nad kieliszkiem skórką pomarańczy (trund taki) . istnieje prawdopodobieństwo, że dla uzyskania efektu spalenia użyję jakiejś płynnej podpałki. bo. szczerze mówiąc nie mam pojęcia, jak bez użycia miotacza ognia spalić wilgotną skórkę cytrusa. no to. skoro już ustaliłam menu, pójdę położę się na tapczanie gdyż wtem nagle i znienacka dostałam pakiet darmowych dreszczy a termometr rtęciowy się zdematerializował i muszę działać na oślep, choć skutecznie. gdyż na jutro zapowiadają aurę wyborną i zamierzam tę aurę przetruchtać. choć na razie rozsądek podpowiada mi ustalenie trasy truchu w bliskim sąsiedztwie tojtoja. być może jutro wykonam siedemset okrążeń wokół tego przybytku, czym pobiję rekord ginesa w kategorii „ bieg z nerwowym pęcherzem”. no więc tymczasem pa. pa, moje wy czytadełka wdzięczne, moje wy opoki i wirtualne byćalboniebyć. dzwońcie do mnie na tapczan. numer znany redakcji.
b.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

tu czytadełko zwane także alaską.
tak czytam o tej mrocznej zawartości lodówki na staropańszczyźnianej i tak sobie myślę - nie zawracaj sobie głowy kochaniutka. Przyjdziemy, posiedzimy przy kawie (mam nadzieję że nie trzymasz zapasów od 1995 w zamrażalniku), chlipniemy po drinku albo i po dwóch i pójdziemy...
A ty odpuść sobie te gotowanie zupek z wyjmowanych losowo wiktuałów...

benia pisze...

oszcho... dobrzeżeśmi o kawie przypomniała. czy ktoś jeszcze siedzi w pracy jak niemotek ponury, czy tylko ja?

Anonimowy pisze...

ja to normalnie siedzę w tej nowej/starej pracy do szóstej!
i Beniu, byle dużo drinów było, resztą się nie przejmuj!
JU