poniedziałek, 30 listopada 2015

Krótko

Trwają dalsze prace nad ostatecznym zwizualizowaniem/upostaciowieniem naszej kartki dla milusińskich. Artysta fotografik zrobił co mógł a teraz trzeba zawołać fachowca, znaczy do pracy przystąpił grafik, co całość ogarnie i duszy latarnię spod zmysłów wygarnie stosując radośnie świąteczne motywy dekoracyjne. Tymczasem każda kolejna jego propozycja wbija nas głębiej w stan smętnego odrętwienia i w fotel. Nie wiemy, co kieruje tym artystom, że jego wizje coraz bardziej przypominają nekrolog lub czarną granitową płytę nagrobną z wymalowanymi złotymi literami inskrypcjami a dodane dla świątecznego nastroju gwiazdki są tak bezbrzeżnie smutne, że chlipiemy i łkamy popadając coraz głębiej w weltszmerc, rozpacz i drętwotę. Próbujemy tłumaczyć, że iż oto nie chodzi o zbiorowy portret trumienny, jednak kolejne propozycje przekonują nas, że w tym roku do kartki winniśmy dołączyć okazjonalną szarfę ”nigdy Was nie zapomnimy – koleżanki i koledzy z wydziału obróbki skrawaniem”. Ponadto artysta wydaje się być lubieżnikiem dziwacznego geometrycznego galimatiasu i buduje zapętlone piętrowe złote ramki, których nie powstydziłby się w grobowcu zstępujący do Hadesu Tutenchamon. Ojciec-dyrektor zaś widząc nasze burzliwe dyskusje co się komu podoba lub, co raczej precz mi z oczu z tym badziewiem, nagle zabronił demokratycznego dyskursu w gestii wizualizacji i wziął był ster w swoje jedynie słuszne ręce. Się chyba za bardzo zapatrzył na nasz ostatnio wiodący polityczny grajdołek, żesz kurka wodna vide Teichhuhn. Więc uwagi do artysty wysyłamy skrycie niczym spiskowcy i zaraz po wysłaniu skrzętnie czyścimy treści „lub czasopism” gumką myszką.
A krótko, bo jutro jadę znowu na Śląsk, gdzie mnie czeka rzeź niewiniątek i masakra piłą mechaniczną. Do czego się mentalnie muszę przygotować kąpiąc długo w melisie i sącząc przez rurkę benzodiazepinę.
Choć uczciwie przyznam, weekendowe Święto Dziękczynienia na Mazurach zrobiło mi tak dobrze, że w miejscu mózgu mam budyń i unoszę się beztrosko, letko nad ziemią mimo wagi i pochłonięcia gigantycznej ilości nad wyraz soczystego indyka z nadzieniem selerowo-cebulowo-maślano-grzankowym oraz ciast bazujących na marchwi, dyni, słoneczniku, czekoladzie i bitej śmietanie. Nie wspomnę już nawet półsłówkiem o grillowanych miniaturowych ziemniaczkach, południowych śniadaniach okraszonych jajem od szczęśliwych kur, półgęskiem i śledziem w basenie gorczycy. A wszystkiemu temu smak podbijała nade wszystko otaczająca ludzkość.
Kurczę, nawet nie pamiętam, czy myśmy wypiliśmy tegoroczne bożole? Czy ktoś wtajemniczony posiada stosowną wiedzę w tem temacie?
b.

1 komentarz:

Juriusz pisze...

Może próbujcie w drugą stronę? 'Co to takie wesołe? CIEMNIEJSZE! Dołóż wieńców żałobnych! I jeszcze płaczek!'. Wtedy on, żeby Wam zrobić na złość, wprowadzi jakieś pozytywne tony i barwy.