środa, 6 maja 2009

rzyciowe plany

pada. i dobrze. roman mi się wykąpie bo już taki zapuszczony, że trudno rozróżnić gdzie przód a gdzie tył auta. po długim stacjonarnym weekendzie intensywnie majdruję przy krótkim weekendzie. Kazimierz wzywa. wtajemniczeni wiedzą o co kamon, prawda. przypominam o koniecznej rozgrzewce. albowiem. jednak te 180 kilosów do pedałowania nie jest taki znowu pinats – raczej wagon kokosów. co mi nasuwa myśl , iż gdybyż ach gdybyż można było wytrenować na tę okoliczność rzyć. łydki bowiem jakoś zniosą to pedałowanie, ale rzyć siodełko znosi źle bardzo, oj źle. nie każden wszak z nas jest jagienką od łupania . tymczasem chińskim fuksem trafiłam na pensjonat co ma wolne pokoje w ilości dowolnej, ależ proszszsz. i miejsce na grila dla 30-stu osób. nawet nie wnikam we wady i ciemne strony. jeśli do tego czasu pojawią się w okolicy Kazimierza jakieś ruchy tektoniczne, to może się nieco wypłaszczy ten giewont na którym stoi pensjonat. a giewont trzeba użyć aby zejść na rynek. oraz co pewnie jest niebagatelnego znaczenie, do pensjonaty z rynku wrócić. pod górę. a ja się dziwię, że tam wolne miejsca są a na furtce wisi tabliczka „witamy himalaistów „ oraz „wynajem szerpów 7,50 za godzinę”.
spsiła mi się myszka w komputerze. wykonuje znikome ruchy konwulsyjne jedynie w prawo i w górę. żeby wyklikać coś po lewej stronie ekranu muszę okrążyć cały komputer, ruchem kaszlącej, leniwej glisty. jestem uosobieniem zen, jestem uosobieniem zen, jestem kuźwa kwitnącym wiśnią uosobieniem zen.
a. los okazuje się perfidnie złośliwym. ten szwajcar, z którym weszłam w ostrą telefoniczna utarczkę słowną przybywa z wizytą. i kto ma mu zmieniać pieluchy w Warszawie? kto ma mu pokazać miasto? kto ma mu w oczy sypnąć przygarść słowiańskiej gościnności? mła. a gdybym go tak cija zostawiła na pętli autobusowej w ursusie, to czy by mu rura zmiękła?

b.

Brak komentarzy: