poniedziałek, 22 marca 2010

kiełki i kły

w sobotę pierwszy raz zapachniało wiosną. akurat żem szła w strugach bez parasola (halo? hola? czy ktoś z was nie widział, mego parasola ?!?) wzdłuż jednej z ruchliwszych arterii stolicy. auta śmigały z prawa na lewo oraz wspak wzbijając wilgotne obłoczki o zapachu wariacji petrochemicznych. a mimo to jednak wiosna dźgła w nozdrza mocnej niż kanister bezołowiowej. słychać też jak pęka ziemia pod kiełkującymi bulwami tulipanów, jak szumią grudki rozsuwane przez skradające się do światła jasnozielone pędy traw . i skrzypią nabrzmiałe słodką żywicą pączki forsycji. a na wale ptasi rejwach . w gąszczu suchych badyli trwa próba szalonej orkiestry. coś świszczy, coś kwili, coś stuka. they realy make noise.
i ja też za chwilę zrobię taki nois, że z drzew spadną niewyklute liście. i ja zaraz rozpęknę z hukiem jak kiełkująca, wielka , nabrzmiała bulwa karczocha. jeno, że mnie nie indukuje wiosna. i miast napawać się jej powabem muszę nałożyć kolczugę , kolczatkę i znowu pomachać szabelką w obronie czci i honoru swojego portfela. czego, podobnie jak jaj, nie znoszę. albowiem posiadam (może i upośledzony ale jednak) wrodzony oraz pozagenetycznie dziedziczony po orzeszkowej etos pracy a z nim w parze mi idzie oczekiwanie rudymentarnej ekwiwalencji w biletach narodowego banku. wydzieranie ich przy pomocy szabelki, rzęs, łez i whatever else uważam za patologię i redundancję relacji przełożony-podwładny.


b.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

reasumując i upraszczając ten trudny tekst.
Jak każdy potrzebujesz kasy???
Czy chodzi o coś innego czego mój prostacki umysł urzędniczki biurowej nie ogarnął?
alaska

benia pisze...

może dla dobra mojej ekhm, ekhm pisarskiej reputacji lepiej jednak będzie jak przyznam, że potrzebuję kasy ;)