piątek, 1 kwietnia 2011

Gastronomia poboczowa z perspektywą wzrostu

Z prasy:

W obecnym czasie najszybciej rozwijającym się segmentem gastronomii, rokującym zarazem największą dynamikę wzrostu, jest gastronomia przydrożna, co wynika z dynamicznego wzrostu ruchu kołowego na polskich drogach. Według niektórych źródeł wartość tego segmentu rynku wynosi od kilku do kilkunastu miliardów złotych - powiedział Jan Kościuszko.


czujecie? rozumiecie? jaki potencjał drzemie w przydrożnych krzakach? a jeśli to połączyć z czasową bezczynnością pań oferujących w tychże przydrożnych krzakach usługi relaksacyjne zmęczonym kierowcom i wykorzystać ich potencjalny potencjał oraz wolny czas (no bo przecież chyba nie robią TEGO 24/24?) to dysponujemy już całkiem licznym personelem zlokalizowanym podle wszelkich główniejszych traktów komunikacyjnych naszego pięknego kraju. co oznacza również gotową do wdrożenia zadań sieć punktów gastronomicznych zbudowaną wedle najlepszych kanonów sztuki menedżerskiej - i nic tylko brać , gotować, sprzedawać, dutki w worki pakować i na plażach karaibskich ziarnka piasku miedzy palcami przesypywać. jeśliby zechcieć skorzystać z zasobów rdzennej kuchni krajów, z których wywodzą się nasze przydrożne tir- panny (tir - terenowa inicjatywa relaksacyjna) , to o ho ho – mielibyśmy wielokulturową kuchnię na wysokim poziomie w niskich krzakach. zabezpieczywszy zaplecze należałoby stworzyć stosowne menu, oddające klimat polskich przydroży. klimat tchnący z letka ckliwym sentymentalizmem szumiących brzóz, kołyszących łanów pszenicy, chudej szkapy na polu i kur (nie, tu nie brakuje żadnej literki) na poboczu . ten klimat swoistej sielanki drogowej w interesującej kompilacji z rubasznością dziurawego asfaltu, zaskakującymi ograniczeniami i brakiem sygnalizacji poziomej. ponadto menu powinno być oryginalne, smaczne i lekko wykwintne (czytaj żadnych kiełbas w papierowej tutce i wiszących na ogólnie dostępnych hakach termoforów ze sztucznie barwionym keczupem, nie nie i nie) ) ale jednocześnie nie tak wyrafinowane jak kuchnia molekularna bazująca na ciekłym azocie i alginianie sodu, popularnie stosowanym w kleju do protez (żaden tam kawior z buraków i aromat ekstrahowany ultradźwiękiem – nie, nie i nie). obowiązkowo menu winno korzystać z przydrożnych zasobów naturalnych (zagajnik jako alegoria spiżarni) . ja bym to widziała np. o tak:

Kuropatwa pieczona po staropolsku podana ze smażonymi łódkami ziemniaczanymi i surówką z białej kapusty
• Bażant duszony w reńskim winie z kurkami, porą i selerem podany z kluskami gnocchi i marchewką paryską duszoną w miodzie pitnym
• Zając duszony w śmietanie podany z kluskami kładzionymi i buraczkami w glazurze
• Balotyna z kaczki faszerowana kasztanami podana z odsmażanymi ziemniakami i kalafiorem z masłem
• Comber z sarny w sosie orzechowym podany z knedlami bułczanymi i brokułami na parze
• Polędwiczki z jelenia szpikowane wędzonką w sosie jałowcowym podane z ziemniakami foie gras i czerwoną kapustą

ech. się chyba przebranżowię.
b.

1 komentarz:

BratZacieszyciela pisze...

wroze swietlana przyszlosc lokalu o takim menu, dutki tylko liczyc i te ziarna na karaibach przesypywac