czwartek, 14 lipca 2011

Pyrlandia vs Fochlandia

snułam się do domu noga za nogą. gęste od wilgoci powietrze imitowało podróż przez środek bagien. szłam napędzana (yyyyyyy ) myślą, że już zachwileczkęjużzamomencik zezuję wszystko, stanę przy kuchni i ugotuję kartofle. zmrożone zsiadłe mleko już czekało swego występu a koperek pokrojony pachniał, bo cóż by innego miał robić. zanurzyłam dłoń w otchłań koszyczka z kartoflami. napotkałam mazistą breję i niechcący wydobyłam z niej cuchnący odór. więc teraz kiwam się w oknie mamrocząc pod nosem onomatopeję a’la hamlet „ iść, czy nie iść – oto jest pytanie” . ssący żołądek woła iść, wilgotna powłoka cielesna staje w kontropozycji. jak się jeszcze trochę pobujam to problem rozwiąże się sam. sklepik czynny do 20:00. mleko łomoce od środka w drzwi lodówki i żąda uwolnienia. oesu, chyba pójde po te ziemniaki. może jak będę odpowiednio długo szła z powrotem ugotują się w drodze?

b.

Brak komentarzy: