sobota, 2 lipca 2011

z krainy deszczowców

ambitny plan obejrzenia na żywo koncertu na defiladplac spłynął z deszczem w strefę forget it. no więc. osadziwszy się w piernatach zamierzałam, przysięgam, zamierzałam dotrwać do samiuśkiego końca prezydencji, tfu, koncertu. trochę mi się obraz rozmywał, ale w sumie to nawet ciekawy psychodeliczny imydż miał w telewizorze ten deszczowy koncert. oglądałam i oglądałam i oglądałam i nagle szast prast zbudził mnie o 6:30 budziczek mój kretynos wielkos, bo zapomniał, że dziś sobota. z całego – no powiedzmy pewnego fragmentu koncertu - podobały mi się najbardziej zielone zęby możdżera i chris boti. bo ten skandynawski blondyn z trąbką to chris boti był, prawda? gra on tak pięknie i z uczuciem. tylko strasznie to – nie zgadza się, sprzecza - koliduje (jak podpowiada marysia wojciech pokora) z jego wizerunkiem scenicznym. otóż bowiem określiłabym jego styl jako: skandynawska lodówka grająca na trąbce na wdechu. zauważyliście, że on gra wdychając powietrze a nie wydychając? I jest taki, taki , taki król zimy. brrr. za to ta jego ognista skrzypaczka, to tak się gła w kibici, że się bałam, iż zaraz jak się przegnie jeszcze cituczkę to jej się korpus w talii rozpołowi. nogi z poo zostaną na podwyższeniu a górny korpus ze skrzypeczkami powędruje w ciemną, deszczową otchłań. ponadto orkiestra pod sztabą była zaiste boska. chciałabym kiedyś mieć taką orkiestrę na własnym weselu. albo na pogrzebie. bo kto w sumie wie, co pierwej nastąpi :)
a teraz w związku z aurą rozłożyłam madejową deskę i zamierzam wyprostować parę rzeczy. głównie muszę wyprasować sztormiak, który z pewnością wzuję dziś z okazji wieczornej konsumpcji w plenerze kotlecików i pieczonki na cześć 3 x P.
b.

ps.
4.07.2011
muszę to zapisać. bo za rok sama sobie nie uwierzę: TO. BYŁO. NAJDŁUŻSZE. OGNISKO. MOJEGO .ŻYCIA. 10 GDOZIN. W STRUGACH. DESZCZU. choć pod starannie uszczelnianym talerzami i deskami zadaszeniem.
nawet się nie łudzimy, że gospodarze kiedykolwiek nam to wybaczą.
b.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

cholera, no w pracy nie chcieli uwierzyć, że do trzeciej rano przy ognisku... wiedziałam,że tak będzie i dlatego robiłam zdjęcia!
było smakowicie, ciepło, i... sucho.
Nawet nie sądziłam, że zwykły (upierdliwy i niekończący się) deszcz może doprowadzić do takiego rozkwitu kreatywnych zachowań!!!
parasol a pod nim dwa stoły, fotele i ławki wyściełane folią, kocami i poduchami. Na stołach obrusy: biały i czerwony - to w związku z prezydencją! lampki naftowe, pochodnie. Ba, parasol to mało!!! ściany wykombinowane z plandek reklamowych, dużo drucików, podpórek, zamontowany na niewiadomoczym jeszcze jeden parasol, wielkości chiba 3x4- przewidziany jako miejsce do pląsów- choć nikomu pląsać się nie chciało muzyka pod parasolem i ognisko...pod parasolem!!!
jestem pełna podziwu dla naszej zaradności, a mojemu mężowi stopy obmywałam za pomysł ze ścianami...
a miało być tak kameralnie i skromnie...
jadwinia

benia pisze...

lepiej je my było osuszyć kobieto!

BratZacieszyciela pisze...

a nie mowilam? zle warunki socjalne zbawienne sa dla kontaktow miedzyluckich...