czwartek, 7 lipca 2011

socjologia opustoszałej cukiernicy

nie wiadomo dlaczego karuzela w pracy z nagła przyhamowała nieomal nie wyrzucając mnie z konika garbuska na którym kręciłam osobliwe elipsy z rozmierzwioną grzywką. rozpędzona wirowałam jeszcze bezładnie przez chwilę by w końcu zrozumieć, że kręcę się bez sensu, bo nikt nie woła. usiadłam. totalna bezczynność nie jest jednak moją immanentną cechą więc jakiś erzac znaleźć sobie musiałam. kolorowe szlaczki w segregatorach przez chwilę bawiły ale w końcu znudziły mi się dość szybko. z logistycznym uporządkowaniem zawartości kuchennych szafek poradziłam sobie jakoś nader chyżo. pani bizneswomen, która nam dostarcza usług porządkowych jakoś nie zwraca uwagi na takie drobiazgi jak wylatywające z szafek ręczniki,i ściereczki i salaterki. nie wiem. może nie ma tego w umowie. zdaje się, że zresztą wielu rzeczy w tej umowie nie ma. odkąd odeszła od nas z posady pani A. żadna kolejna pani nie jest w stanie nas usatysfakcjonować. pani A., urodzona u zarania XIX wieku była chodzącą doskonałością. antija mogłaby jej polerować ortopedyczne obuwie. po jej wizycie mogłam (ale nigdy nie odważyłabym się tego zrobić) białą batystową chusteczką sprawdzić każdy zakamarek biura, nie pomijając zawieszonych pod sufitem abażurów, nieużywanych dziurkaczy, słuchawek telefonów, klamek, schodów do piwnicy a nawet ( o zgrozo!) moich trzewików pokutujących pod szafą od lat zbyt wielu. i ta chusteczka pozostałaby biała jak pierwszy śnieg i lelija razem wzięte. za czasów pani bizneswomen w trzewikach wylęgła się dobrze prosperująca kolonia pająków zbierających w okolicach śródstopia bogate żniwo tłustych much zaplątanych w rozległą wydzielinę gruczołów przędnych zadomowionych stawonogów. w końcu odkleiwszy obuw od podłoża zasiliłam nią zbiory mpo. zaś współczesne, zdawkowe i ekspresowe przecieranie biurek ma w sobie tyle z efektu co z afektu. no nic to. świat się zmienia, zmieniają się standardy. a wszak dodatkowo z wiekiem człowiek staje się bardziej nietolerancyjny i zgryźliwy. zmierzam zapewne prostą drogą do tego momentu, gdy podobna niewiastom wysiadującym całe dnie w oknie z jaśkiem na parapecie pod odniecionymi łokciami ( a jako mieszkanka parteru mam do tego konstytucyjne prawo), komentować będę złośliwie np. nową fryzurę tej spod siedemnastki. zanim to jednak nastąpi na mój zgryźliwy celownik obrałam biurową cukierniczkę. państwo nawet nie wią do ilu fascynujących wniosków może dojść człowiek obserwując cukierniczkę. zwłaszcza, gdy biurowa karuzela wyhamowawszy pozwala rozejrzeć się wokół z ciekawością czterolatka. osobiście cukierniczka ta oraz każda inna ani mię ziębi ani grzeje. z tej prostej przyczyny, że ponad cukier od dawna przedkładam śledzie. więc. moje obserwacje skupiły się na zjawisku socjologicznym, jakim jest ubywanie cukru w cukierniczce w warunkach biurowych, skutkujące reakcjami ludzkimi rozpatrywanymi w aspekcie zachowań pro/anty społecznych. a priori zwolniwszy panią bizneswomen z napełniania przedmiotu badań stosowną zawartością (ku pamięci - na zaś sprawdzić, azaliż ma li to w klauzulach dodatkowych do umowy), skupiłam się na osobnikach biurowych , czyli codziennych użytkownikach cukru. pewnego poranka, który nadejść w końcu musiał, rozszedł się z kuchni aromat kawy i towarzyszące mu tragiczne westchnie „cukier się kończy”. ponieważ jak wyżej ani mię to grzębi ani zieje pozostałam obojętna niczym skała magmowa. podobne westchnienia wydobywały się jeszcze przez dni dwa. w biurze narastała rozpacz pomięszana z nerwowym napięciem. dziś rano oka kątem odnotowałam w cukiernicy totalną pustkę. biurowa społeczność opuszczała kuchnię przygięta do podłogi jakimś tragicznym brzemieniem. rozgarnąwszy z biurka stertę nieużywanych segregatorów podparłam się pod brodę i z zaciekawieniem obserwowałam rozwój sytuacji. wychodzący z kuchni nieszczęśnicy utwierdzili mnie w przekonaniu, że w cukiernicy cukru nie przybyło a nawet, o ile to możliwe , ubyło bardziej. smuta, rozpacz i trauma zapanowały w biurze niepodzielnie. nie zdążyłam przeprowadzić badań na temat spadku wydajności na skutek braku cukru w cukiernicy ale musiał on niechybnie nastąpić. w końcu znudzona monotonnymi westchnieniami i długotrwałą obserwacją udałam się do kuchni. czterdzieści pięć centymetrów nad cukiernicą wisi, bo co innego miałaby robić, wisząca szafka. otwiera się ją raczej nieskomplikowanie, bez szyfru i wytrycha. należy w tym celu uchwycić klameczkę (zaznaczona kolorem odmiennym od szafki oraz charakterystyczną wypustką w kształcie WOW ! klameczki) i pociągnąć ku sobie. ruch odwrotny jest raczej mało skuteczny. w otwartej otchłani szafeczki na poziomie wzroku przeciętnego człowieka nie będącego niskopiennym papuasem (przepraszam tu wszystkich papuasów) stoi kilo cukru w torebce. i nie wiem, naprawdę droga redakcjo, nie wiem o co chodzi. czyżby wszystkim pracownikom zapisano w umowie o pracę „pod żadnym pozorem nie otwierać szafki a już pod groźbą dyscyplinarki nie dosypywać cukru do cukierniczki” ?. czy może piastowanie pewnych stanowisk zupełnie nie licuje z tą czynnością ? pokontemplowawszy sobie cukier w torebce skrzętnie zamknęłam szafeczkę i spokojnie udałam się z filiżanką mocnej, gorzkiej kawy prześledzić doniesienia prasowe o franciszku. sz., któren to bardziej mi z powiek spędza sen niż wakujący w cukierniczce cukier. ewentualnie zużyłabym go owszem chętnie do rozdyźdanych widelcem truskawek, niestety nasza prezydencja wzięła sobie za honor skarmienie całego strasburga polskimi truskawkami (co uwieczniło zdjęcie na pierwszej stronie dzisiejszej gw. panie Buzek, jak pan mógł, no jak pan mógł) i w związku z tym znalezienie tych owoców na tarchomińskim bazarku jest równie awykonalne jak załatanie dziury budżetowej e-mytem. a jutro. no cóż. podeprę dłońmi bezmyślne czoło i oddam się znowu obserwacjom opustoszałej cukierniczki.
b.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

śmiem przypuszczać, że bohaterowie tej powiastki, owe osobniki biurowe są płci męskiej.
zgadłam? będzie nagroda?
a co do porządków - to chyba lepsze som letkie niedoróbki niż tak jak i nas w skarbczyku czyszczenie biurka szmatom od wszystkiego. Efekt - jak się człowiek rano przylepi to o 16-ej ciężko się niestety oderwac. Podejrzewam spisek prezesa i firmy sprzątającej.
alaska

benia pisze...

otóż przypadek cukiernicy jest przypadkiem koedukacyjnym. tym bardziej godnym badawczej analizy. może to jest taka specjalna szmata polymikrofibra i wszystko jej wolno

Anonimowy pisze...

bo świat już nie jest pełen takich fajnych ludzi, schodzi na psy...nie ubliżając czworonogom; to tak mi przyszło do głowy;
Ju

benia pisze...

ju - czy mamy komuś obić twarz w Twoim imieniu ?