piątek, 29 lipca 2011

upychanie sakwojażu

na większości płaszczyzn płaskich rosną mi sterty rzeczy niezbędnych. na oko zająć to powinno jeden spory kuferek. wszystko byłoby ok. ale wśród tych niezbędników nie ma jeszcze ani jednej sztuki garderoby. wino, kosmetyki, książki, farby, kredki, apteczka z plastrem, płyty, zestaw małego manikurzysty, cztery pary klapek, ręczniki, pareo, hantle(niebieskie), musli jako alibi, wino. w głowie selekcjonuję ubranka: jadą: sukienka namiot, kurtka przeciwdeszczowa, kostium kąpielowy i para ocieplanych leginsów. nie jadą : szczytnieńskie szpilki (żal), szafirowa tunika z nieprasowalnego niczym jedwabiu, trzy pary rybaczek (musiałabym je zeszyć razem, żeby w nie wejść), siedemnaście bluzeczek na ramiączka (nawet gdybym je wszystkie włożyła na raz efekt ogrzania zbyt wątpliwy i mało prawdopodobny). z każdą minutą przybliżającą mnie do urlopu w pracy rosła panika. sporządzić protokół spraw do przekazania/załatwienia jest jak czytanie z fusów. gdybym umiała przewidzieć co się stanie na podległym mi odcinku byłabym dziś prezesem i pakowała w neseser złotą kartę visa na wyjazd na Reunion. a tak to o. pakuje kuraka do piekarnika. bo. kanapki z kurą, audiobook w odtwarzaczu i możemy wyruszyć na nasze polskie drogi. i tym samym przez co najmniej dwa tygodnie benialooki będą obrastać mchem i paprocią a na staropańszczyźnianej pająki pewnie utkają mi pokrowce na kanapę. adijos amigos ! hola Kaszebe!
b.

Brak komentarzy: