środa, 18 lipca 2012

Konsumpcyjny atawizm jaskiniowca w natarciu


nabyłam. pół kila świeżej naocznie zmielonej wołowiny. i zamierzam zrobić burgera. bez bułki, bez majonezu, bez pomidora. sote – czyste mięcho. dodam jeno do środka kapary. bo tak. mam taką jazdę na mięso, że boję się spojrzeć na psa albo kota, żeby ich nie potraktować kulinarnie. nie ukrywam, że najchętniej bym tę wołowinę zgrilowała nad dymiącym ogniskiem ale przecież sobie na zrobię grilla w mieszkaniu. chlip. taki jakiś biedniutki ten sezon w kotleciki „mamy fasoli”. a przecież gdy ktoś raz zaznał tego smaku, szuka go jak w amoku gdziebądź. ale żadne gdziebądź nie oddaje tamtych walorów. pozatym stek mi się marzy, najlepiej taki t-bone lub porterhouse z młodego woła limousine. niech ktoś mnie zaprosi na stek’a z niepryskanej wołowiny. byle przed drugim sierpnia bo wtedy pełnia i nie ręczę za siebie.
b.

Brak komentarzy: