wtorek, 31 lipca 2012

Wielopój


no i wyjechawszy na Mazury nie widziałam elżuni ze spadochronem. generalnie mało co widziałam poza zniczem, który ostatecznie wyjaśnił tajemnicę, niesionych przez wszystkie towarzyszące poszczególnym ekipom alicje z krainy czarów nocników. za to scenka rodzajowa zaobserwowana nad jeziorem z udziałem spalonych słońcem oraz etanolem tubylców spokojnie mogłaby stanąć w szranki o medal w dyscyplinie gimnastyki akrobacyjnej z drążkiem i traktorkiem. idę o zakład, że żadnej innej ekipie nie udałoby się wykonać tego numeru bardziej efektownie. był to swoisty rodzaj wieloboju, który swój początek niechybnie mieć musiał w jakimś miejscowym geesie, w którym nabyto, sądząc po stanie zawodników na etapie końcowym, znaczącą ilość płynów alkoholizujących. być może ilość tych płynów zdeterminowała użycie w celu transportu domowym sposobem wykonanego traktorka z silnikiem od młockarki i przyczepką zbitą luźno jednym gwoździem z kilku sztachet. prawdopodobnie załadowawszy płynne wiktuały ekipa powinna w najkrótszym czasie dotrzeć nad jezioro celem spożycia w prześlicznych okolicznościach przyrody zawartości przyczepki. tego etapu nie dane nam było śledzić gdyż nad jezioro dojechaliśmy , gdy na stromej skarpie prowadzącej do jeziora stał ten dziwaczny traktorek z pustą już przyczepką. a ponieważ była wczesna przedpołudniowa godzina chłopcy z ferajny musieli naprawdę pobić jakiś rekord w opróżnianiu opakowań. wyczerpujące to zadanie położyło ich pokotem wśród nielicznej acz rozentuzjazmowanej jeziorem miejscowej ludności.



i takich właśnie nasączonych zastaliśmy zawodników przybywając nad wodę. wkrótce jakiś sygnał emitowany na niesłyszalnej dla nas częstotliwości jął podnosić zawodników z murawy ku kolejnemu etapowi. gdyby umieścić tych panów w wirówce pralki i dać długi program z suszeniem włącznie po wyjęciu z bębna musieliby mieć zapewne ruchy właśnie tak zborne jak w trakcie tej zbiórki. przy okazji okazało się, że w cieniu świerków pod ławeczką zadekował się zawodnik całkowicie pozbawiony przytomności . potrącany, szturchany i wzywany do pionu przez kolegów z ekipy błagalnym „krzysiu, krzysiu, krzysiu” pozostawał odporny i nieruchomy niczym głaz narzutowy. w zasadzie powinnam powiedzieć niczym skała. była to ci albowiem niewiasta. powiedzmy, współczesna paralaksa krzysi drohojowskiej. jak ulał pasowałby do niej sienkiewiczowski opis: „… „…Wołodyjowski zbliżył się do Krzysi. Twarz dziewczyny była biała jak płótno, aż lekki meszek nad jej ustami wydał się ciemniejszy niż zwykle; pierś jej wznosiła się i opadała gwałtownie lecz Wołodyjowski wziął łagodnie jej rękę i do ust przycisnął; po czym ruszał czas jakiś wąsikami, jakby zbierając myśli, na koniec ozwał się z wielkim smutkiem, ale i z wielkim spokojem „wstańże krzysiu, wstańże. flaszki puste, nictu po nas, wstańże” lecz dziewczyna nie słuchała, drzemką swą zajęta…”. koledzy z ekipy podjęli jedyną słuszną decyzję, iż krzysię należy załadować na przyczepkę i w domowe odwieźć pielesze. w pełnej pomroczności alkoholowej uruchomili traktorek, zsunęli się nim po stromej skarpie między drzewami i nadludzkim wysiłkiem wykonali tytaniczną pracę ulokowania śpiącej niewiasty na rozpadającej się przyczepce. poczem nie bez trudności sami na przyczepkę się wgramolili i jęli traktorkiem trawersować stromą leśną skarpę gdyż wg. nich jedynie tamtędy prowadziła droga do domu. po drodze przyczepka kilkukrotnie zsuwała się ze zbocza wraz z całym bezładnym ładunkiem w kierunku jeziora ciągnąc za sobą traktorek z ledwo perkocącym silnikiem młockarki i kierowcą utrzymującym równowagę dzięki desperackiemu wczepieniu się w kierownicę. alkohol musiał mu potężnie wypłaszczyć optykę skoro miast kierować się na łagodny leśny dukt zaparł się z całym tym majdanem podjechać pionowo między drzewa. w międzyczasie z przyczepy zsuwali się prawem ukośnej grawitacji poszczególni pasażerowie a na koniec sama przyczepka rozpadła się na kilka zdezintegrowanych kawałków. krzysia tymczasem spała niewzruszenie niczym śpiąca królewna. ostatecznie drużyna oddaliła się zdezelowanym traktorkiem w las pozostawiając nam na pamiątkę kłęby siwych spalin i jednego członka śpiącego z butami pod głową w cieniu sosenki.

cała ta rodzajowa scenka wzbudzała niepomierną radość miejscowych korzystających z uroków leśnej plaży. byłby to więc może prześmieszny scenariusz dla Bustera Keatona albo Charlie Chaplina. byłby, gdyby nie był tak przerażający.

b.


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

... jak śpiąca królewna... - DOBRE!!!
Pozdrawiam
Bambulu