sobota, 11 kwietnia 2009

tuż tuż

no nie wiem, nie wiem. tegoroczna baba drożdżowa wyszła spod moich rąk. i sernik. nie byłabym sobą gdybym nie spowodowała małych katastrof przy pieczeniu ciast. tak już mam. na samą moją myśl o pieczeniu ciasta ser który jeszcze leży na półce w supermarkecie się waży (warzy?) a drożdże wychodzą z lodówki przewodem od agregatu. tym razem udało mi się upiec spód sernika gigant. po dwudziestu minutach w piekarniku zaczął kipieć z tortownicy. tym samym zaprzepaściło się bezpowrotne jego przeznaczenie jako spodu do sera. trudno na menisk wypukły wlać kilo sera a na wierzch doszusować pianę z białek. o - pianę z białek też udatnie sfuszerowałam. mimo największych możliwych obrotów robota białka pozostały oślizgłą galaretowatą masą. no tak już mam. a potem starsza pani nakazała wyrabianie drożdżowego przez ciurkiem godzinę aż do efektu odchodzenia. efekt odchodzenia wyszedł mi koncertowo i przed czasem. jednak to nie ciasto odchodziło a ja od sił i zmysłów. wołany na pomoc starszy pan stwierdził, że na wyrabianiu to on się nie zna. tra la la la. każden się zna co może cepami machać do potu na skroniach. a potem to już tylko trzasnęłam trzy sosy do jaj, trzy sałatki, zapalikowałam zająca , kurę i baranka, smyrgnęłam mopem po zakamarkach i pomalowałam jaja. no i co. no i czekam. na grzankę czekam. karmel – kakało- spirytus – miód. w szufladce pod ręką środki przeciwbólowe. albowiem tradycja popijania śniadania wielkanocnego gorącą czekoladą na spirytusie ZAWSZE zbiera swe żniwo. a na poniedziałek mam śliczne zielone jajeczko. z sidoluksem do uporczywych plam. musiałam pójść w jakość, bo tam gdzie obchodzimy dyngusa w ilości wody nie sprostam konkurencji. jak ICH znam, karnie w szeregu stoją już wiadra a wszyscy śpią z ciśnieniowymi bazukami.
DOBRYCH i SZCZĘŚLIWYCH !

b.

Brak komentarzy: