środa, 1 kwietnia 2009

desipere in loco

obudziłam się wcześniej niż zwykle bez żadnego rzetelnego uzasadnienia za to z poczuciem szczęścia. very very strencz po mrocznych zimowych miesiącach spędzonych w nastroju posępnego malkontenta. może to dlatego, że iż wieczorem znowu pod mym oknem pachniało mułem i szlamem rzecznym. a jako nieodrodna córka starszego pana - wędkarza mam filogenetyczną skłonność do zachwytu nad szlamem, którego woń nasuwa mi przed oczy wspomnienia wszystkich jednocześnie wakacji mojego dzieciństwa spędzanych zawsze w bliskim sąsiedztwie naturalnych zbiorników wodnych generujących woń mułu i szlamu właśnie. tak więc gdybym miała zaprojektować sobie szczęście w spraju byłby to z pewnością Smuf on de łoter in Rybitwy albo Midnajt – muł – of – Dargocice. i tak tryskając pogodą ducha wkroczyłam w okowy biura i natychmiast pchnięta praymaaprylysowym podszeptem przetestowałam szefa na okoliczność dnia dzisiejszego. ojciec-dyrektor dał się wkręcić jak wołowe w zelmera. po czym osobiście zdemaskowawszy dżołk poddana zostałam gremialnym gromom i kalumniom ze strony załogi biura a ojciec-dyrektor zatroskał się wielce nad niepokojącą siłą wiary i zaufania jakimi mnie darzy. a dżołk był komunikatem administracyjnym o konieczności opuszczenia biura o godzinie 11:30 z powodu planowanego przeglądu wentylacji połączonej z deratyzacją. załoga zorientowawszy się , po mojej kapitulacji, w nieodwracalnej stracie szansy na skrócony dzień pracy podjęła wobec mnie chwilowy ostracyzm i strzeliła focha jak stąd do radomia. i tak to udany wic obrócił się przeciw wicoczyńcy. choć humoru nie zdołało mi to jeszcze popsuć. nananana nanana nanananana nananana (jaka to melodia?). a nawet humoru mi ni zdołała popsuć paskudna sugestia podobieństwa do nieparzystokopytnych. myślę także, że choć samba jest pieskiem o mało eksploatowanym rozumku, to jednak serce ma wielkie i z pyska by sobie odjęła te amerykańskie farmaceutyki dla dobra osobistej ukochanej ciotki. a ta imputacja barteru - leki za kiszkę - jest ohydną próbą wyłudzenia przez alaskę kaszanki na niedzielne śniadanko. a jak już jesteśmy przy siostrze sister to wam powiem, choć brzydzę się donosem, że podczas gdy Wy szczotą ryżową na kolanach polerujecie lamperie, chińskie serwisy (CNN- chińskie naczynia nierdzewne), kryształowe wisiorki w żyrandolach i terakotę dla nadania odświętnej rangi Waszym kuchniom- siostra sister po prostu zarządziła dematerializację swojej. o tak: szast-prast. apoteoza istotnych przewag malowania, szpachlowania, wygładzania i wiszenia na drabinie z kapiącym emolakiem nad szczotą ryżową po boazerii, której nie dane było być saecula saeculorum. oczywiście nie muszę dodawać, że kulawa siostra siedzi na wysokim zydelku i robi szast-prast palcem wskazującym z tipsem w kolorze owocu granatu podczas gdy tłum najemników spełnia pokornie jej żądania (czytaj: szczęśliwy starszy pan w pandemonium demolki). a-propo malowania – czy jaja wielkanocne można posprejować lakierem ? marzy mi się albowiem kosz pisanek w kolorze bladych pasteli a dostępne na rynku barwniki jajeczne są takie , powiedzmy sobie, wulgarne.
b.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

No i właśnie, tak myślałam, że sister twoja jest osóbką bardzo przebiegłą i to jej kulanie/stękanie zostało skrzętnie wyliczone i zaplanowne na przedświąteczne porządki! Bo to nie ma innego wytłumaczenia, ani usprawiedliwienia! Byczy się po prostu nieprzyzwoicie i żądam w imieniu swoim i współtowarzyszek,udręczonych pracą i obowiązkami domowymi, żeby wreszcie wzięła się do roboty i nie psuła statystyk! No, chyba, że bardzo chce przestać się z nami kolegować, to proszę bardzo!

benia pisze...

rada nadzorcza Benialooki uprasza anonima o podawanie imia albowiem rada nadzorcza nie zawsze jest pewna swoich domysłów w temacie huishu

Anonimowy pisze...

Ju napisała, wierna czytelniczka...

benia pisze...

ach to TY :) (w domyśle także Wiosna, Wiosna )wierna czytelniczko.

Anonimowy pisze...

wypraszam sobie. Informuję że nigdy nie miałam, nie mam i nie zamierzam posiadać tipsów.
alaska