wtorek, 6 października 2009

mito-manka

nabrzmiała słowy Dehnela, po brzegi zsiniałych z panującego chłodu ust, rozmarzam się nad konstrukcją nowej notki. takiej wiecie. powalającej. soczystej. barwnej. błyskotliwej . takiej po której robi się kopiuj-wklej i na zawsze umieszcza w sztambuchu myśli ozłoconych i co rano , z pamięci, deklamuje je ku wyniesieniu na najwyższy szczebelek zen. i co? i wtedy przychodzi frustracja i przywleka ze sobą siostrę konfuzję i obie wślepiają mi się w klawiaturę wyłupiastymi oczyma i pokątnie mamroczą: nie dla psa kiełbasa, nie dal kota spyrka. wredne łajzy, zazdrosne strażniczki talentu J.D. więc pozbawiona złudzeń oddaję się temu, w czem mi J.D. może i podskoczyć może ale na szczebelek kulinarnego zen nie doskoczy. niedoczekanie. szatkuję, podsmażam, dosładzam miodem i śliwkami, podsypuję cząber z majerankiem w tajemniczych proporcjach znanych jedynie starozakonnym. warzę bigos. kulinarną, organoleptycznie sensualną alternatywę dla prozy J.D. a w międzyczasie zmagam się z antropomorfizacją bogów greckich, albowiem wszak jesteśmy już w pierwszej licealnej i nie da się opędzić pracy domowej ut supra zdawkowym sloganem. więc. porzucam J.D. na rzecz Apollina. choć być może w jakimś kosmo-logicznym wymiarze to jedna i ta sama osoba. i na przemian to zanurzam drewnianą chochlę w garze to znów zanurzam się w mitach greckich i szukam pocieszenia w ludzkich przywarach herosów. i wpadam na myśl rączo, żeby mój gminny brak talentu literackiego zastąpić apologetyką wyższości bigosu nad. I szeptam w lufcik z nieskrywaną satysfakcją , oblizując chochlę: coś za COŚ Jacku Dehnelu.
b

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

uff, doszłam do końca i już nie ogarnęłam, co czytałam na początku...Beniu, wspięłaś się, jak najbardziej...
i bigos też pewnie będzie nieprzeciętne, z taką dawką literatury!
Ju

benia pisze...

oraz z dawką merlota !!!

jak widać jestem nie tylko specjalistką od bigosu garnkowego, nieźle wychodzi mi też mishmash słownotokowy :)