wtorek, 27 października 2009

no... no... no... nostalgicznie











jesień. buk na moim saskokępskim ogródku zaczyna tę jesień manifestować od czubków gałęzi. najpierw powoli, jak żółw ociężale, butelkową zieleń zmienia , sobie tylko i fizjologom-dendrologom znanym sposobem , w soczysty brąz z domieszką burgundu, rudości i złota. liść za liściem. czekam (nie) cierpliwie na finał. bo wiem już, że ten finał nastąpi. bo znam ten finał już od dziesięciu lat. ale i tak nieodmiennie od dziesięciu lat wpadam w zachwyt, kiedy to wyszedłszy w piątek z pracy i zostawiwszy to ogromne drzewo ubrane w ciemną, głęboką zieleń, w poniedziałek staję oko w oko, sęk w sęk z monumentalnym złoto-miedzianym baobabem, pozwalającym łaskawie wzdychać nad sobą z zachwytu. a zaraz potem przedstawienie się kończy, opada kurtyna liści i ściele się kopiasto pod bukiem, jakby już dłużej tej urody unieść się nie dało. i wtedy kończy się jesień. i zaczyna międzyczas. i lepiej niech ojciec-dyrektor dopilnuje, żeby mnie ten finał, z powodu listopadowych targów, na które mnie ojciec-dyrektor bezlitośnie wlecze , nie ominął.
w spiżarce na półkach słoje z ogórkami z extra wkładem czosnkowym (specjalnie zamówionym u starszego pana, który czosnek uważa za zło i dzieło szatana, a kysz) , śliwki w goździkowym occie, powidła o dymnym zapachu, puszka drogocennego suszu z grzybów. może i gdzie indziej świat jest ładniejszy, cieplejszy, jaśniejszy. ale jak ja bym rozpoznała, że już jesień. po spadających z drzew fioletowych figach? po pęczniejących skórkach mandarynek? po skręcie ogonka krewetki? po rabacie na plażowy parasol ? ależ to by było czyste bluźnierstwo . Bógsięrodzi w stajence u górali w mroźną , śnieżną noc a jesień pachnie zbutwiałymi liśćmi i zniczami. i to jest moja awangarda.
b.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

ach! ach! ach!
alaska

Anonimowy pisze...

noooo, to nagusieńka prawda...tylko nasza jesień jest taka piękna i smutna...
Ju