wtorek, 21 czerwca 2011

alternatywnie

po tylu latach wyjeżdżania na targi winna jestem jednak chyba innej relacji. mniej entuzjastycznej. takiej, która odda także ciemne otmęty tej imprezy. siłą woli zapadam się w mentalną otchłań by sprawdzić co mogłoby być na drugim biegunie.

wróciłam. i cała jestem schetanym strzępem luckim. od czubka głowy po czubki stóp. nuda nadszarpnęła mi poważnie powłoki zewnętrzne i wewnętrzne. fatalna doba targowa trwa od poniedziałku do piątku bezprzerwnie. dlatego padam z nóg. natomiast nogi w butach nude jakieś takie sfrustrowane, wypłowiałe, bez wyrazu i na dodatek koszmarnie bolesne. cud ortopedyczny szczycieńskiej obuwi się tą razą nie ziścił. taka obuw to srulez nie rulez. przymuszona wymogiem pseudoestetyki targowej zezułam je jedynie na targowy wieczorek zapoznawczy słusznie przewidując wymuszoną przez targowych oszołomów nadpobudliwą ruchliwość. ponadto najsampierw należało w nadjeziornych okolicznościach przyrody dotrzeć po pioruńsko podmokłej murawie do grilla. jakby nie można było ułożyć na ten czas stosownej kostki brukowej. zezucie obcasów na przestrzeni kilkuhektarowej łąki pełnej komarów i grząskich pułapek wydało się decyzją nader słuszną. oczywiście spóźniwszy się na imprezę jedynie jakieś dwie godzinki (nadwątlone hordą targowiczan spożywcze zapasy ktoś musiał uzupełnić i jakoś nie było chętnych łapek poza moją zwiędłą dłonią lewą skrycie złożoną w międzynarodowy symbol vaffanculo) mogłam sobie pokontemplować już jeno puste ruszty. ale rzecz jasna ordynarnych pajd chleba wielkich jak brudna stopa przerośniętego drwala, ze smalcem drugiej świeżości, klapniętym ogórem i surówką z poblakłej kapusty nie brakowało po najeździe dzikich, wygłodniałych hunów. oraz odnotowano w Poznaniu menisk wklęsły imprezowego drewnianego stołu pod naporem używek płynnych serwowanych w ordynarnych cynowych wiadrach z lodem oraz płynem wyskokowym. wizję rżniętego kryształu ze szlachetnym bąbelkowym ekstraktem z winogron mogłam sobie wsadzić głęboko do walizki. cieczący wulgarnymi strumieniami płyn bez bąbelków miał zdecydowanie znaczący wpływ na antycypowaną nadzwyczajną nadaktywność a’la taneczną. zwłaszcza, że na pewnym etapie, ku zgrozie i pochyblu szlachetnym manierom miała ona miejsce także poza parkietem. z moim introwertycznym charakterem trzeba dożyć ekhm ekhm ...dziestu lat z haczydłem, żeby zostać zmuszoną do zostania królową dyskoteki na wąskim stole pełnym wódki i zagrychy. a już wykonanie na stole samby w spójnej synchronizacji z oczadziałym teutońskim klientem to mój osobisty szczyt żenua-fopa. zapowiadany wcześniej hiszpan przybył i owszem na targi i na wieczorku powitalnym wykręcał na parkiecie tak bezpruderyjnie biodrem, jak tylko rodowity, do cna zdegenerowany macho, zarzucać biodrem potrafi. tenże, nazwijmy go, Henryczek, próbował czarować tańcem niczem upadły dawno gwiazdor la cumparsity, ponadto był przystojny spoconą urodą amanta z drugorzędowego urugwajskiego tasiemca (alaska potwierdzi, widziała zdjęcia), żenująco komiczny a na dodatek nieprawdopodobnie gupi. no po prostu apokalipsa męskiej katastrofy sensu stricte. z miejsca bym się w takim odkochała. zresztą wszyscy nasi międzynarodowi targowiczanie, a było ich w sumie jedenastu, byli męczącymi darmozjadami i rozstać się z nimi było ziszczeniem moich najskrytszych marzeń. a jednym z naszych targowiczan był także - pożalsiędobryboże – wyjątkowo nieudany sobowtór richarada gere’a! no i jak ja w takich warunkach miałabym się skupić na merytorycznej stronie targów? unposible!
nasi germańscy goście mieli jak zwykle nielichy apetyt, więc razem z naszą filigranową hostessą nieustająco żonglowałyśmy w maciupkiej kuchni ingrendiencjami kanapkowymi popełniając światowy rekord w ilości serwowanych piętrowych sandwiczy na czas. ze szczególną troską oraz dziką satysfakcją chowałyśmy pod plastrami szynki plasterki ogórka (być może hiszpańskiego) i dorodne kiełki. ooops. schodziły też oczywiście tradycyjne parówki, wiadra ogórków i pajdy razowca ze smalcem długo leżakowanym poza lodówką. ot, przyjemność małej złośliwości nieoceniona. używanie na stoisku naszej elektrycznej kuchenki powodowało, ku rozpaczy obsługi technicznej i ku niecenzuralnemu wzburzeniu współwystawców, wywalanie korków w połowie hali i tak to w ciągu kilku dni wyrobiłyśmy w naszych gościach nowy, szczególny odruch pawłowa – na każdorazowe zgaśnięcie świateł naszym podgardlanym puszczały ślinianki i karnie stawiali się pod „kuchnią” ze wzrokiem błędnym i rozedrganymi dłońmi niczym zombi na wezwanie mistrza ceremonii wudu, oczekując na, hłe hłe świeżą, dostawę gorących berlinek. producent tychże musiał w tych dniach odnotować znaczący wzrost popytu. zniknięcie ze srebrnej tacy ostatniej paróweczki niechybnie znamionowało koniec dnia targowego. ale. bynajmniej nigdy nie był to generalnie dnia koniec niestety. szybki prysznic, zmiana garderoby i fruuu na koszmarny postafterek w świetle zbyt powolnie blednącego nad ranem księżyca. potem zbyt krótki sen dla zregenerowania fizis, wyłudzona w barze kawusia zamiast jajecznicy z proszku, staranny , choć bezefektywny mejkap na sino-wyblakłe oblicze i fruu na targowe kazamaty. na skutek powyższych aktywności drogę powrotną do Warszawy prawie w całości przespałam, co cieszy, gdyż bardzo nie chciałam zobaczyć a2 rozbabranej przez małe chińskie rączki. a w sobotę, zgodnie z wcześniejszym harmonogramem, udawszy się w białołęckie pielesze pochłonęłam, samaniewiemjakdrogaredakcjo, SIEDEM !!! zachlesterowanych zgrillowanych kotlecików mielonych. czym upodliłam się do wypęku i natychmiast uzupełniłam zgubione w Poznaniu kilogramy. musiało mi paść kompletnie na substancje szarą, żeby dla Tych kotlecików poświęcić swoją gibką talię. ponieważ zaś prawie dniało gdyśmy się trawestowali poimprezowo do domu, czuję się w pełni usprawiedliwiona idąc o 21:00 złożyć swój nadobny korpus na tapczanie. i nie, nie nie budźcie mnie. do jasnej anielki.
b.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

No dobrze. Pokonanam...
Ech, ta moc słowa pisanego ;)
Ściskam wirtualnie i wiele ciepłych myśli etc..
Ju(st)

BratZacieszyciela pisze...

ekhm ekhm duchem dwudziestu, gora czydziestu