czwartek, 30 czerwca 2011

odwirowywanie mode one

gdybym, pomijając gabaryty, wcisnęła się do bębna poczciwej frani a ktoś usłużny włączyłby wirowanie to tak właśnie możnaby zwizualizować sobie aktualny stan w biurze. plus jeszcze, dla oddania dynamiki zdarzeń, ta frania musiałaby biegać po wąskich, krętych schodach na drugie piętro co siedemnaście sekund do przełozonego w ważnej sprawie wszelakiej. po ętym razie podstępem zwabiłam ojca-dyrektora na parter napomykając, że oto na moim biurku piętrzą się grube plastry kiełbasy z dzika w otoczeniu domowych podgrzybków w occie anno domini 2010. nie czekałam zbyt długo. a zanim zdążyłam dwa razy mrugnąć talerzyk opustoszał. mogłabym otworzyć i zamknąć z sukcesem przewód doktorski na temat generowanie wzrostu poziomu gotowości na konsensus pod wpływem używek wieprzowo-wołowych oraz marynat. tym samym załatwiłam parę leżakujących spraw, do których ojciec-dyrektor bez zagrychy odczuwał wyraźny wstręt a po zagrysze ochoczo je rozpatrzył zdejmując mi kilka garbów z karku. nadal jednak pozostaję w tragicznym niedoczasie a ilość sklerotycznych karteczek przypominających mi priorytety układa się warstwowo na moim biurku niczym dywan z płatków sypanych przez rozkosznie upalone bielanki. luudzie !! lato jest! jedźta na wczasy - czeka rzeka, czeka las. a tam ciągle nie ma was. a propos przyrody - wędrując dziś z alaską marszobiegiem do trzeciej bazy na wale, wyskoczyła nam przed nosem na chodnik (smakowity anakolut w bonusie) sarenka. wyszła z wisły czy jak? no chyba, że miałyśmy zbiorową halucynację. szkoda, że bąble na stopach po nieroztropnym użyciu sandałów nie są fatamorganą. idę wymoczyć stopy w nadmanganianie potasu.
b.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Biorąc pod uwagę także harcujące pod naszymi nieco oddalonymi od wału, lecz nie bardzo oknami stado dzików (tak ca było ich dużych i małych ze 30 razem do kupy) stwierdzic należy że dziczyzny ci u nas dostatek. I jakby wybuchła wojna - to my się wyżywimy, a reszta, kto to wie...
alaska