wtorek, 28 czerwca 2011

Kupalnocka czyli cd następuje

przygotowania do premiery trwały już od miesiąca. wprawdzie przez pierwsze trzy tygodnie kompletowano rekwizyty ale w końcu wszystko było już zapięte na prawie ostatnią haftkę. pozostało szlifowanie tekstu scen wspierane przygłuchym uchem suflera – pana gromisława, który w sezonie zimowym robił w teatrze za palacza ale w letnim miał wakat, więc teraz, gdy maiły się podmiejskie łąki chętnie siadywał w podscenium z plikiem niesfornie poplątanych stron scenariusza, gdzie nadspodziewanie szybko zapadał w drzemkę kiedy tylko zenobiusz, chudy zenek i wieszołek zaczynali falować w scenie hydroponicznej. pani stenia obiecała, że do premiery wydzierga jeszcze dla marylki szydełkiem różowe śpioszki w rumianki a jedyny krzysiowy trykot w pionowe biało-granatowe pasy zdąży spruć i zeszyć tak, by pasy były bardziej w stylu marynarskim
– jak się pan krzyś lekutko w tej scenie nad rzeką na lewo przekrzywi – obiecywała pani stenia – to może nawet całkiem poziome te pasy wyjdą.
- a ja tam się wcale krzywić nie zamierzam – zawołał krzyś padając z nagła prosty jak struna bałałajki na deski sceny w niesprutym jeszcze trykocie w pionowe pasy
– pani stenia zobaczy – pierwsza zasada prostopadłościanu geometrycznego – jak sobie na scenie leżę to paski są akuratnie poziome, jak na rasowego marynarza przystało
- e, panie krzysiu – pokręciła siwą głową garderobiana- wszak to nie uchodzi całą sztukę przeleżeć. zwłaszcza, gdy ma się fizjognomie dymszy i bodo razem wziętych. pan musi wszak widowiskowo wejść, widowiskowo się położyć na skarpiei widowiskowo odejść w siną dal. pani stenia jak zwykle, jako w sumie jedyna, znała treść sztuki ze szczegółami
- szkoda – zwinąwszy się na krzesełku w ulubiony paragraf krzyś westchnął westchnieniem godnym hamleta – umiem wyjątkowo widowiskowo leżeć.
tymczasem marylka okutana w bet ze szkockiej kraty zanuciła mnąc w ukarminowanych ustach smoczka pożyczonego od kilkunastoletniej już wnuczki pana gromisłąwa
- tarararara, drogi dwie i serca dwa , tarararara ...
– trzy, serca trzy – przytomnie rzuciła pamela – przeliczywszy szybko stan serc na placach
- cztery - odliczył dla porządku chudy zenek.
- jakie cztery, matole, dwa - zaprotestowała marylka – marynarz był bez serca. to dwa.
- eeee tam bez serca zaraz - nie zgodził się zenobiusz – jakby był bez serca to byłby zombi – a zombi, tu zawiesił dla podkreślenia ważkości swego zdania głos - a zombi nie mają zdolności prokreacyjnych
- do prokreacji to, jak mówią, akurat serce wcale potrzebne nie jest – wieszołek spłonął purpurowym rumieńcem
- ja bardzo państwa proszę nie mieszać mi tu konwencji, stylów i utworów – zakazał reżyser nerwowo kartkując scenariusz – zrobi nam się koszmarny miszmasz i utracimy jasność przekazu oraz wiarygodność dramatyczną – serca precz – proszę wodę – woda dramatycznie faluje
zenobiusz, chudy zenek i wieszołek spróbowali zgrać naprzemienne wstawanie i kucanie pilnując jednocześnie buro-zielonych reklamówek na obwiązanych nimi głowach.
w tym czasie pamela sina z wysiłku zatoczyła się poza światło sceny zbyt gwałtownie zakołysawszy kwilącą w jej ramionach marylką w becie.
- jeszcze raz mnie upuścisz a będziecie sobie szukać dublera do scen kaskaderskich – wrzasnęła niebezpiecznie z ramion pameli wychylona marylka – żądam dodatku za ciężkie warunki pracy.
- nie rozzzśmieszaj mnie – wydyszała pamela balansując swym ciałem i kokonem ze szkockiej kraty w kierunku środka sceny – w hollyłud do tej sceny najęto by dźwig dla ciebie lub rzeszę fizjoterapeutów dla mnie – sapała pamela taszcząc marylkę po scenie wzorcowym, chwiejnym marynarskim krokiem.
- a może byśmy tak najmilszy – zamrugała piwnicznie choć z wysiłkiem w stronę reżysera pamela - skrócili ten akt . piżgłabym ją do wody zaraz na wstępie. przysięgam, piżgłabym z pięknym rozchlastem . pan gromisław imitując wodną otchłań chlusnąłby z konewki we trzy pierwsze rzędy widzów i mielibyśmy taki nowatorski w teatrze akcent multimedialny w trzy de – zaproponowała pamela próbując zamach becikiem w niszę dla nieistniejącej orkiestry
- kwiaty – zakrzyknął nagle spod spadającej na oczy burej reklamówki wieszołek – kwiaty we włosach potargał wiatr. pameli znaczy potargał.
- panie wieszołek. pan zamiast w naszej falującej dramatycznie wodzie, nadal przebywa w otmętach wczorajszego frywolnego dancingu – oburzył się reżyser dla pewności pospiesznie kartkując scenopis - ja przypominam, że tu chodzi o społecznie pożądane priorytety a nie o jakieś florystyczne fju-bździu skacowanego autoramentu
- ale jakto ? – wszak w dramacie występują bratki róże - wieszołek intensywnie ślinił palcem wskazującym scenariusz - gdyby pamela uwiwszy wianki jeden z nich zatkła, przepraszam, zatknęła sobie na głowie a pan gromisław zrobiłby był wiatr w trzy de to moglibyśmy zasypać widownię płatkami
- ale po co? – reżyser, choć na skraju nerwowego wyczerpania, nadal był niepoprawnym optymistą wierzącym w inspiracje swoich podopiecznych
- noooo, bo że tak byśmy nawiązali do wciąż aktualnych praw i sił przyrody, którym nasze życie jest jakby podporządkowane i choć staramy się je uregulować i zmechanizować by zintensyfikować gospodarkę rolną to ale jednak wiatr nadal swobodnie i poza regulacjami unii europejskiej targa nam włosy i roznosi kiełki z hiszpanii na europejskie steki – wieszołek nagle zapadł się w sobie z powodu nadzwyczajnego wysiłku intelektualnego bazującego na ostatnich doniesieniach prasowych oraz nieprzebranej ochoty na krwisty kawał mięsa
- ale bratki i róże ? – zapadł się w sobie równie głęboko jak wieszołek reżyser – czyli – reżyser podrapał się inteligentnie po ciemieniu - mamy rozpylać na widowni symbolicznie eszerichię w postaci płatków bratków i róży w celu yyy potencjalnego wywarcia poparcia dla presji na wspólnotowej polityce rolnej unii zmierzającego do wzrostu dotacji dla gospodarstw rolnych europy środkowo-wschodniej w celu zintensyfikowania produkcji steków?
- o to, to, to - steków – rozmarzył się śliniąc wieszołek


cd może nastąpi.
b.

Brak komentarzy: