czwartek, 14 czerwca 2012

ballada o grążelu

nie będę już zanudzać was opowieściami o przeprowadzce. wszyscy to znają. włóczący się po obiekcie jak ślepi nomadzi „fachowcy”, wszystko rozbabrane, tynk się sypie zewsząd, szurnięty projektant lata po biurze z histerycznym szałem w oczach bo się mu koncepcja rypła gdyśmy zmienili na bardziej logiczne ustawienie mebli (jęczy, że „ale to ustawienie nie konweniuje zupełnie z zaplanowanym obrazkiem”. w dupie mamy pana obrazek. tu jest biuro, nie galeria. ić pan stąd bo węzmne młotek), samoczynnie co kilkanaście minut strzelają korki (i nie. niestety nie szampana) a w tle muza z jakiejś psiej stacji umca umca. no topsz. nadal daje rade. to znaczy tak twierdzę ja. bo mój kręgosłup wbrew przeciwnie. no naprawdę wydelikacony jakiś. ot kilka(naście) kartonów z segregatorami i kilka z wałami korbowymi rozlokowałam na różnych wysokościach a ten już w lament. że „no co ty mi robisz, babo gupia. jeszcze jedna taka akcja, a sobie pójdę”. pfff. mięczak skostniały jeden. no dobra. obiecałam. że noł mor. ale jeszcze tylko taka wyrafinowana perełka. otóż przewidując zmianę adresu poczyniliśmy stosowne kroki w tepsie w celu przeniesienia numerów oraz internetu kilka przecznic na południe. wnioski złożono w marcu. tepsa jednogłośną aklamacją przyjęła i potwierdziła. no tośmy zaufali. BŁĄD. od dwóch dni ( co w firmie bazującej na kontaktach internetowcyh jest jakby szczałem w rzepkę) nie posiadywamy internetu. pani kochana, kabelek za krótki. nie starcza. może jutro (sprawdzić w tepsie definicje jutra). jutro „fachowcy” (coraz bardziej się ich boję) się uporają. pani weźmnie natenczas pendrajwa – on panią ze światem połączy szast-prast. no tośmy wzięli. przyjechał osobiście nasz yyyyyy opiekun. cały w pląsach, garniturze od alaarmaniego i spowity intensywną perfumą. ze wstrętem przekraczał nasze zapylone progi i wręczył nam kontakt ze światem trzymając pendrajwa w dwóch paluszkach przez batystową chusteczkę. i co? i dabla puda do kwadratu. a potem zrobił minę „nemtudom” i zniknął bezszelestnie w rytm transylwańskiego czardasza. więc co. powróciwszy wieczorem na staropańszczyźnianej łono odpaliłam webmaila w celu świadczenia pracy zawodowej. i co wyskoczyło jako wiadomość pierwsza z pierwszych ? mail od tepsy pod wielce znaczącym tytułem: „gdzie jest teraz twój komputer i informatyk?”. no więc droga (...) tepso, rwakućma. oba są tu (tam) gdzie powinni! od trzech dni informatyk w pocie czoła próbuje nas połączyć ze światem wieszając nawet pendrajwa na ogrodowej sośnie w celu wygenerowania sygnału. tymczasem ty przysyłasz nam jakiegoś niekumatego gogusia o zerowym potencjale i takiejż skuteczności. weź i ...j, znaczy odejdź ode mnie, bo zaczynam nie ręczyć za swoją ogładę. tu wykonywam standardowy wdech wydech wdech wydech. jestem grążelem na szafirowej tafli. jestem cholernie spokojnym grążelem. b.

3 komentarze:

BratZacieszyciela pisze...

nie ma jak inaczej zapytac, to tak ino: http://www.blogger.com/comment.g?blogID=1367848498810601949&postID=3255718173529651253&page=1&token=1339709477458

Anonimowy pisze...

nie wiem, jak Ty to robisz, ale im masz mniej czasu i więcej na głowie , tym częściej i fajniej na blogu:)))
Ju

BratZacieszyciela pisze...

Jakos dziwnym zrzadzeniem losu zauwazam, ze im ktos bardziej zalarmaniony i batystowy - tym mniej spolecznie uzyteczny, co czyni mnie pierwszego na liscie majacych ugarniturowanych wymoczkow w glebokim powazaniu. Wniosek sie tu nasuwa, w tej coraz bardziej, jakby to powiedzial Kazimierz Rudzki, nas otaczajacej rzeczywistosci, gajerek ma odwracac uwage od kompletnej ignorancji merytorycznej delikwenta. Czy tylko ja mam takie wrazenie?