środa, 13 czerwca 2012

przeprowadzka vs gomezokiler

trochę chciałam napisać o dzisiejszym dniu „zero”, choć bógmiświadkiem jestem wycieńczona niczem stachanowiec po biciu entego rekordu. stare biuro pustoszejące ręcami firmy „xxx”( której nazwę zresztą za pierwszym spojrzeniem na firmowe auto, lekko zasłonięte forsycją gigant, odczytałam jako „worldwide lovers”. hm ), ogałacane z mebli i paprotek stawało się coraz puściejsze i smutniejsze. kiedy absolutnie prawie wszystko zostało spakowane uklękłam na dywanie by odebrać na starych śmieciach ostatnie wieści z sieci. panowie przeprowadzający szlachetnie uszanowali mój sentymentalny nastrój i otoczywszy mnie kółeczkiem czternastu nóg jęli łagodnie przekonywać, że wszystko będzie dobrze. i delikatnie acz zdecydowanie odciągali mnie od demontowanego komputera. zachlipałam, wzięłam z lodówki zmrożoną wódkę i poooojechałam ku zalanej rzęsistym monsunem afrykańskiej saskiej kępie. a tam. oboshhhhe. oko remontowego cyklonu. gęste pyły ze świeżo szlifowanych kartongipsów najsampierw nie pozwoliły mi rozpoznać nowej topografii. kerownik budowy zorientowawszy się, że to nie żarcik i faktycznie właśnie teraz zaraz natychmiast zamierzamy się wprowadzić z całym dwutirowym majdanem najpierw zbladł nieco zacukawszy się troszkę (choć może jeno był to pył) a potem (zapewne nauczony wieloletnia partaniną, przepraszam – doświadczeniem) odważnie spojrzawszy nam w źrenice oznajmił, że w zasadzie to proszszszsz bardzo i on nie widzi przeciwwskazań. ja też nie widziałam. bo pył był wszędzie i skutecznie zaburzał optykę. gdy pył nostalgicznie opadał okazało się, że tak jakby między innymi ,nie mamy kuchni. to znaczy pomieszczenie mamy ale jakby w stanie surowym. bez zamówionych w kwietniu (KWIETNIU !!!) mebli. szwed się albowiem zbiesił i nie dowiózł. no topszszsz. biorąc pod uwagę niepochlebne opinie o skandynawach po potopie nie możemy im brać za złe, że są stroną bardziej defensywną. poczekamy. mamy w końcu ogrodowego grilla. będzie więc kawa mocno palona. nicto. damyradę. bardziej mnie martwi, że szurnięty projektant (tu padają stosowne wyrazy .......... ........ ...bil) wydumał w przypływie umysłowej fermentacji elementy dekoracyjne, których widok budzi grozę i głęboką depresję wykonawców, kerownika budowy i moją osobiście. w gabinecie ojca-dyrektora oraz piętro niżej na przeciwko mojego biurka mam bowiem ściany ze specjalnie na zamówienie odlewanych i gładzonych wielkogabarytowych płyt betonowych (BE-TO-NO-WYCH) w kolorze martwego gołębia utytłanego w szarym guanie. nie odważę się chyba napisać co o tym dziele sądzę. dalszy ciąg relacji może nastąpi. o ile dojdę do siebie po całodziennym lataniu na szmacie. tymczasem germańce (aułaaaa) skutecznie wywierają presję na holendrach. cholera, szkoda mi, szkoda van goghów. b.

1 komentarz:

BratZacieszyciela pisze...

a podobno zle warunki socjalne zbawienne sa dla kontaktow miedzyluckich