

ha. na patelni perkocze pokawałkowany asymetrycznie (krzywy był) kabaczek, poćwiartkowane pieczarki (nie kce mi się ich plastrować) i spiórkowanan cebula gigant. w drugim garze ptaszyna rozwija swój bukiet rosołowy wspomożona uciętymi (z własnej hodowli!!!) ziołami (nie nie nie, nie marychą, ta mi usechła :( . zaraz zamienię w postać molekularną koperek. na durszlaku stygną kulki zielonego groszku i różyczki kalafiora. idzie ku potrawce. Alaska ją będzie musiała skonsumować gdyż ktoś musi (mam klucze do jej mieszkania, zawsze mogie podrzucić). zaraz nie zawaham się użyć blendera aby nadać stosowną zawiesistą konsystencję. wiecie jak to pachnie ? ambrozja niech się zawstydzi migiem i zblednie. do tego najlepiej pasowałyby słuszne kawały bagietki polane oliwą i wysmarowane czosneczkiem. ponieważ pochłaniacz kuchenny działa na zasadzie „co pochłonę oddam z nawiązką” potrawką przeszła mi już pościel i futro z poliestrów na lato optymistycznie ukryte w przepastnej szafie. ale etam. warto. na swoją kolejkę cierpliwie czeka śmietanka słodka i pieprz (umówmy się, że świeżo zmielony, dobra?) jestem pascalem i najgellą w jednym (po prawdzie w kilku garach). a w kuchni sajgon. luuubię. a wczoraj do fasolki po bretońsku (spuścizna po targowej kiełbasie) wrzuciłam ser żółty. no prawie founde mi wyszło. odpinam kolejne guziczki, poluzowuję złote paski w klapkach. będzie mnie więcej. cieszycie się, prawda ;) ?
ponadto po siedmiu chudych latach mój hibiscus postanowił mi urodzić trojaczki. ŁAŁ !!! dla równowagi skutecznie ususzyłam trzy pozostałe kwiaty. nie mogliśmy się dogadać gdyż były strasznie zmanierowane. teraz im utnę łeb i poczekam co odrośnie. (bo cos przecież odrasta?)
a pod oknem jak szalone kwitną mi liliowce i pnie się ku oknu róża. niechcący zostałam więc jednak fanem ogrodnictwa. gdy nikt nie patrzy mówię im „cześć” jak wychodzę do i wracam z pracy. i codziennie wylatam z baniakiem wody udając deszczową chmurę. gotowanie i ogrodnictwo. typowe znamiona emeryta. byłabym świetnym emerytem. ale chyba nie spełniłam jeszcze warunków brzegowych. buuu.
ponadto po siedmiu chudych latach mój hibiscus postanowił mi urodzić trojaczki. ŁAŁ !!! dla równowagi skutecznie ususzyłam trzy pozostałe kwiaty. nie mogliśmy się dogadać gdyż były strasznie zmanierowane. teraz im utnę łeb i poczekam co odrośnie. (bo cos przecież odrasta?)
a pod oknem jak szalone kwitną mi liliowce i pnie się ku oknu róża. niechcący zostałam więc jednak fanem ogrodnictwa. gdy nikt nie patrzy mówię im „cześć” jak wychodzę do i wracam z pracy. i codziennie wylatam z baniakiem wody udając deszczową chmurę. gotowanie i ogrodnictwo. typowe znamiona emeryta. byłabym świetnym emerytem. ale chyba nie spełniłam jeszcze warunków brzegowych. buuu.
3 komentarze:
łaaaa. tylko nie blenderem !!!!!!
alaska dedykowana do konsumpcji tego dzieła.
łaaaa. tylko nie blenderem !!!!!!
alaska dedykowana do konsumpcji tego dzieła.
a ten hibiskus to po prostu róża. Trzeba było tak odrazu a nie szpanować łacińskimi nazwami.Jak już sie napatrzysz to i na herbatę z HIBISKUSA mogłabyś zaprosić. Ot, tak, rzucam propozycję.
Alaska
Prześlij komentarz