czwartek, 5 czerwca 2008

tort-ury


dobrowolny i niewymuszony brak priorytetu dla słodyczy trafnie ujmuje moje nawyki żywieniowe. batoniki, czekoladki, landryny, cukierki, ciasta, tory, ciasteczka . wszystko to jak dla mnie można wysłać w kosmos. jeśli coś jest nie posolone, pokminkowane, posezamione ma raczej marne szanse na poznanie mnie od środka. niewątpliwe niedobory węglowodanów ochoczo nadrabiam konsumując makarony, pyry i bułkę wrocławską.
w efekcie efektowna klepsydrowatość figury zbliża mnie trochę do najgelli, co uznaję za wielkie wyróżnienie i przywilej. entuzjazmowanie się jedzeniem i stołem też nie jest mi obce. wyczuwam z najgellą pokrewność charakterów i zmysłów jeśli chodzi o swobodę traktowania przepisów i złotych zasad i kwasów kuchennych.
z moich obserwacji wynika zaś, że jestem od najgelli zdecydowanie lepsza we wprowadzaniu chaosu i totalnego bałaganu nawet przy daniu jednogarnkowym jakim jest jajo na twardo. uwielbiam jej spontaniczne komponowanie potraw. mam to samo.

z tą jednak różnicą, że po cokolwiek nie sięgnęłabym do lodówki to w efekcie końcowym na talerzu ląduje jajecznica. prawda, że w bogactwie dodatków trudno się tam czasem jaja dopatrzeć ale generalnie w zasadzie mogę wam zrobić jajecznicę ze wszystkiego, ze wszystkim a najprawdopodobniej nawet bez jajek.
nieco do życzenia pozostawia dizajn takiej jajecznicy gdyż daleko jej do misternych i zachwycających aranżacji mistrzów kuchni kreujących na talerzu skomplikowane piętrowe konstrukcje z naparstkowych dań wokół których według jakiegoś magicznego algorytmu muska się talerz kropleńkami sosu.
no ale co poza usypaniem słusznej wielkości kopca można zrobić z jajecznicą? upleść na nią koszyczki ze szczypiorku? i przystroić misiami wyciętymi z tostów? eeetam. bez bicia przyznaję, w nakładanych daniach zbytnio się nie sublimuję i nie roztkliwiam zdradzając tym samym mało herbowe pochodzenie.
w obliczu oświadczenia negacji słodyczy w diecie trochę mnie dziwi fakt, że ostatnio moje kulinarne ciągoty wędrują śladem tortu. może być bezowy z truskawkami albo makowy z kawą.
i nawet intensywnie przybierająca klepsydra z jednym biodrem bardziej nie może ode mnie tych myśli odpędzić.
i nawet konieczność wbicia się w obcisłe nie zmniejsza mi zapału na tort.
może to jakiś błąd w odczytywaniu komunikatów. wołam śledzia mi tu, śledzia a do mózgu dociera jakaś aberracja i czekam na tort.
a do misianki na bezowy nie mam daleko, o nie.
strategiczny wybieg zastąpienia tortu śledziem po kaszubsku z suszonymi śliwkami na razie nie wydaje się zbyt satysfakcjonujący.
desperacko i na przekór nadal pożądam tortu. NAŁ!

Brak komentarzy: