czwartek, 11 listopada 2010

litania nad saganem

zasłuchana w przedpołudniową trójkę zawijałam, nucąc pod nosem „the falling leaves (of the cabbage) drift by my window”, łemkowskie. mościłam w żeliwiaku, przelewałam sosem z papryki, nakrywałam pokrywką. odsapnęłam. wyprostowałam kręgosłup. skrzypnęło i zgrzytnęło. uruchomiło jakiś neurologiczny przekaźnik do półkul. błysnęło, zaświtało i zdechło. coś mnie zaniepokoiło. COŚ było nie tak. zaczęłam ogarniać kuchenne pobojowisko. wśród garów, desek, misek i chochli natknęłam się na salaterkę z kwaszoną kapustą (KU... KU... KU... !!!) . oraz filiżankę z zestawem przygotowanych przypraw (PIE... PIE... PIE ... !!!). grom. grzmot. piorun w czaszkę. zapomniałam łemkowskie przełożyć kiszoną kapustą. a do sosu z papryki nie dałam ni soli, ni pieprzu, ni ziela, ni listka. boszszsz. jestem kulinarnym idiotą. gastronomicznym osłem. gildia kucharzy powinna mnie wypatroszyć żywcem, opalić nad gazem ziemnym wysokoazotowanym , posolić i rzucić szczurom na pożarcie. rozpoczęłam procedurę rekonstrukcji pierwotnej receptury post factum . aaaaaa. nie chcielibyście tego zobaczyć. św. Marto i św. Wawrzyńcze – patroni kucharzy – miejcie wzgląd na moją lichą postać upaćkaną po łokcie w kiszeniakach. a jeśli nie zasłużyłam na waszą łaskę niech mnie ma w opiece Brunon Kartuz – opiekun obłąkanych. a św. Jerzy niech mnie ochroni przed dżumą, trądem, syfilisem i opryszczką – gdyby zakontraktowani konsumenci zechcieli mi (i słusznie) złorzeczyć.
b.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Tylko pisnę, że już sam początek szykowania tego proszonego, jakby nie było obiadu,nie wróżył nic dobrego. No bo czego tu oczekiwać, skoro zakręcona kuchareczka nie potrafi na niecałych (ale bardzo przytulnych i przyciągających tłumy gości) 40 metrach odnaleźć gara żeliwnego o wadze bez zawartości bez małą 5 kilo....
Trzeba było zarzucić tę robotę w zaraniu i zdusić w zarodku chęć zadowolenia proszącej o wspomniane łemkowskie rodziny.
A tak to wyszedł klops.
Chyba zacznę gotować w takim razie obiad niedzielny bo z tego proszonego to chyba nic nie wyjdzie.
alaska

benia pisze...

pfff. kobieto małej wiary. a nie zapomnij wziąć ze sobą słoja na repetę.

Anonimowy pisze...

reminiscencje kulinarne...
obiad był owszem bardzo smaczny,
ale niestety to wino z mocnym poczuciem żywicy!!
Do dziś mam niesmak!!!
alaska