sobota, 10 stycznia 2009

desperacja czytelnicza on

czytam. „Lalę” Jacka Dehnela. każdy wers cyzeluję po literce, dwa spojrzenia w okno, jedno w książkę. po przeczytaniu strony z niekłamaną rozpaczą odkładam książkę na bok. upiorne dawkowanie dla przedłużenia przyjemności lektury. czytam i w zachwycie się roztapiam. pamiętacie thiller , w którym Kathy Bates więzi swojego ulubionego pisarza i on pod groźbą utraty życia musi dla niej pisać ? no. to ja bym zrobiła z Jackiem Dehnelem to samo. przywiązałabym go do mojego fotela bandażem elastycznym, karmiła fasolką po bretońsku i śledziem po japońsku. i czekała na cieplutki maszynopis.
a gdybym miała drugi fotel, przytroczyłabym do niego Antoniego Liberę, który po „Madam” nie raczył napisać żadnej książki. doprawdy czyste marnotrawstwo talentu. a. najwyżej go przytroczę do pufy. będę karmić bigosem i owocami morza. i niech chłopak pisze na allacha, bo inaczej mu coś utnę albo wyrżnę nerkę, z jedną można żyć, więc pisać tym bardziej.
albo wyjdę za Liberę i usynowię Dehnela. zostanę toksyczną żoną i matką, szantażując uczuciowo wymogę na nich kolejne książki. za każdą nienapisaną stronę popadać będę w histeryczną epilepsję, będę przypalać zupę i przestanę golić łydki, którymi będę epatować społeczeństwo stojąc z przysposobionym mężem w kolejce po podroby.
tymczasem idę czytać. na zakładce wołami oraz czarnym markerem wykaligrafowałam „rymember, tylko j-e-d-n-a strona !!!”
no to pa.
b.


ps.
skończyłam. czytając ryczałam od 349 strony do ostatniej tj. 408 strony. ryczałam nad przemijaniem i fizycznym rozpadaniem na atomy postaci babci Heleny, jej filiżanek, obrazów i myśli, ryczałam nad doświadczaniem przez Jacusia przemijania fizycznego i historycznego, rozpaczałam także last but not least nad sobą w dwójnasób, raz, że i ja będę musiała być także świadkiem jakiegoś rozpadu, czyjegoś gaśnięcia , świadkiem odchodzenia nie tylko ze świata ale i od siebie samego, dwa, że i ja kiedyś będę odchodzić, niekoniecznie mile i ładnie przemijając, że być może zostanie mnie we mnie tyle co kot napłakał do starej spękanej miseczki. i czy ktoś wtedy, obłaskawiając cierpliwie moją demencję przykryje mi nogi moim własnym pledem, nie zaś pledem dyżurnym domu radosnej starości „złota reneta”.

...„Lala” nie była pisania jako powieść mainstreamowa, gdybym chciał robić coś mainstreamowego, to pisałbym coś na kształt tekstów Janusza L. Wiśniewskiego czy Grocholi, co, powiedzmy sobie szczerze, nie stwarza jakichś szczególnych problemów literackich nawet średnio inteligentnemu człowiekowi. ...JD.

Po przeczytaniu „Lali” nawet przez chwilę nie pomyślałam, że ta wypowiedź jest zadufana i gburowata.

Już się martwiłam, co ja będę czytać po Dehnelu, na szczęście mój kolejny faworyt, Ota Filip, zechciał napisać, bez wiązania do fotela, kolejną książkę „Sąsiedzi i ci inni”. No to idę do księgarni :)
b.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Boże kochany, z Nowym Rokiem jakieś natchnienie i słowotok piękny, no , no... jestem pierwsza w kolejce , uprzedzam!
Mogłabyś nieźle zarobić rekomendując te ICH wypociny, jak pragnę zdrowia!
A o kocyk się nie martw, w Miętkich będziemy sobie dogadzać, nie tylko kocykami...zobaczysz, jak będzie kiedyś fajnie...
Ju

benia pisze...

Lala do wzięcia. może w weekend? musimy poprosić dżeka , żeby zainstalował windę w M.:)zimą będziemy drzeć pierze i śpiewać sprośne filipiki a latem wić wianki z bukszypanu i smażyć powidła z truskawek. pewnie, że będzie fajnie ;)