piątek, 23 stycznia 2009

szewski piątek

piątek sponsorowała w pracy pieśń galerników „killing mi softly”. z kolegą , osieroceni przez resztę ekipy, głównie przeliczaliśmy czy jak wypijemy tego łyskacza, cośmy go po targach skitrali w szafce na tusze przed okiem ojca-derektora, do godziny 8:44 to nam wyjdzie w praniu o 14:44 na rondzie waszyngtona czy może już raczej nie. bryndzowata pogoda i wyjątkowo smendzoncy klienci pchali nas do tej szafki z desperacją godną królestwa i połowy księżniczki. ostatecznie jednak zdecydowaliśmy rozlać płyn do słoików i wysączyć go w bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody. szkocki malt w słoiku po majonezie prezentuje się zaiste awangardowo. dzisiejsze mieszanie kultur i przełamywanie stereotypów poczytujemy sobie za wkład w zwycięstwo nad ksenofobią oraz skostniałym normatywizmem pozbawiającym człowieka swobód immanentnie mu przynależnych z natury ( o, chyba mi wyszedł pleonazm). no więc siedzę sobie teraz ze słoikiem w dłoni a za oknem ciśnienie pełza po gruncie ku radości psychopatycznych rzezimieszków i smętnych krwiopijców. idę. zapcham komodę pode drzwi i zawieszę sobie czosnek na mej bladej, smukłej (niegdyś) szyi.
b.

Brak komentarzy: