śmiem podejrzewać granicząc z pewnością, że detoksykacja znacząco wpłynęła na oczyszczenie mojego umysłu z weny. mózg wypełniony ryżem spełnia jedynie zupełnie podstawowe funkcje a i to kompletnie ociężale. setka ryżu rano, setka wieczorem a w międzyczasie przeżuwam. pojęcie znane z dzieciństwa o rosnącym w ustach jedzeniu drastycznie egzemplifikuje mi się na detoksie w całej rozciągłości. szczątki rozsądku (pewnie się ukrywają w jakimś jeszcze nie zdetoksowanym zakamarku mózgu) każą mi sięgać po miseczkę ale jestem bliska totalnego odzwyczajenia się od karmienia. w ramach dodatkowej pokuty na patelni perkoce mi buritos. niepojęte ale najadłam się zapachem. o, węch się baaardzo wyostrza. lewym nozdrzem wyczuwam kapuśniak u sąsiadki z drugiego piętra i kaszankę u sąsiada z naprzeciwka. wącham sałatę lodową – pachnie jak tulipany. wącham ser koryciński i odkładam do lodówki. jeszcze tylko pięć dni. jeszcze tylko dziesięć miseczek ryżu i dziesięć dzbanków z pokrzywą. pokrzywa jest wstrętna niestety. idę sobie powąchać misie haribo.
b.
ps. nie mam pryszczy :( trochę się martwię.
piątek, 30 stycznia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
5 komentarzy:
jeszcze wyjdą. nie martw sie. a misie to przykryj jakąś folijką bo powysychają i jak my będziemy potem takie suche jadły?
alaska
melduje, każdy jeden miś opakowałam skoczem. na pewno sie nie zesechnie.
grzeczna dzidzia:)
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !
Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny artykuł.
Prześlij komentarz