czwartek, 8 stycznia 2009

gaudeamus camelus

mam, mam, mam ! mam postanowienie noworoczne (jeszcze się liczy, prawda? jeszcze się łapie w liczony w dniach kwadrans studencki wszak ?). otóż, idę na studia. jest mi zupełnie newermajnd i hauever jakie, ale. jest jeden condiczio sinekłanon. te studia muszą się odbywać na UW. mieliście pojęcie jaki piękny jest nasz uniwersytet? perła architektoniczna indyd. I wszystkie wykłady poproszę od 16.25, kiedy już stosowna iluminacja zjawiskowo dekoruje fasady, na które moje oko reaguje frenetycznym zachwytem. i dźwi. wiecie, że tam się same otwierają dźwi? podchodzisz, wyciągasz łapkę do zabytkowej, rzeźbionej klamki zabytkowego budynku a dźwi same, samiuśkie, bezstykowo się rozwierają jakby obsługiwane przez niewidzialnego portiergajsta. potem marmurem wyłożony hol, a w nim kryształowe kandelabry cichutko brzęczą „hej ho hej ho, na wykład by się szło”. a wykład w sali ultranowoczesnej, sterowanej ukrytymi guziczkami, z telebimem godnym transmisji koncertu chóru dwustu kozaków zadonieckich na koniach w galopie. w takim anturażu mogłabym się nawet uczyć gry na drumli z dynastii shang albo studiować poezję w sanskrycie tybetańsko-mongolskim. tymczasem uraczyłam się tam slajdowiskiem z podróży młodego człowieka rowerem z Warszawy do Kairu. oszczędna w słowach narracja była podszyta wibrującymi emocjami, miłością i tęsknotą do tej, dla zwykłego zjadacza grahamki trudno pojmowalnej, wyprawy, do ludzi o wielkich sercach i gościnności daleko wykraczającej poza przysłowiowe pojęcie gościnności słowiańskiej. tym samym gościnność wschodnioeuropejska i islamska każe poważnie zweryfikować rozpiętość naszych ramion w geście powitalnym i raczej powinna nam spurpurowieć wstydem nasze słowiańskie oblicza podejrzliwie zza płota spoglądające na obcych przybyszy. przez chwilę znowu było nieznośnie upalnie i wydawało się , że kozaki się stopią w syryjskim słońcu, przez chwilę znowu byłam w magicznej Jerozolimie, przez chwilę morze martwe sypnęło solą z ekranu, przez chwilę znowu byłam nad nilem. no więc chyba pójdę. pójdę na studia. UW mię wzywa niczym złachanego wielbłąda kusząc go obietnicą rajskiego seraju i wiadrem świeżych fig maczanych w baranim, sfermentowanym mleku.


macie jakąś ideę, jaki kierunek powinnam obrać (poza kierunkiem tapczan, który jest u mnie priorytetowy for ewer) ?
b.

2 komentarze:

Unknown pisze...

O, dziękuję za przybycie na pokaz slajdów. No, to się nazywa blog...
Jeżeli chodzi o ładne budynki, to masz do wyboru Wydział Prawa i Administracji, Archeologię i Historię. Wydział Geografii też ma swój urok, ale z zupełnie innych powodów - nieremontowany od wojny mieści się w byłej rezydencji magnackiej. Aby pomieścić wciąż rosnącą liczbę pracowników naukowych i studentów dokonano licznych przeróbek i w ten sposób powstało wiele zakamarków. Są miejsca, gdzie trzeba przechodzić niemalże na czworaka, są drzwiczki dla krasnoludków (takie jak do Johna Malkovica), są pachnące chemikaliami podziemia, gdzie w starych gablotach, przyprószone kilkudziesięcioletnią warstwą kurzu okazy różnych kamieni błagają o to, by o nich nie zapomniano, są wreszcie sale historyczne, jak ta, z której Napoleon wyruszył na Moskwę... No, to taki krótki przegląd możliwości jeżeli chodzi o Campus Centralny. Powodzenia ;)

benia pisze...

hm wydział geografii kusi: stęchlizna, mrok, ślady po truchle napoleona - idealnie komaptybilny z moim aktualnym nastrojem. dzięki. czekam na następne relacje !