piątek, 16 lipca 2010

dżulem w kilogram czyli praktykując domową ewaporację

upał rzucił mi się w końcu na mózg. a już myślałam, że będę na to czekać w nieskończoność. no wiec. weszłam dziś do mojego ulubionego hedonistycznego cholernie drogiego i fantastycznie klimatyzowanego sklepu P&P. niby w celu zakupów ale tak naprawdę w celu resuscytacji. chodziłam tak sobie między regałami i napawałam się szronem z zamrażarek gdy wtem. zobaczyłam panią ekspedientkę. taką trochę zawsze ekscentryczną ale dziś to jednak musiał być omam. pani ekspedientka miała na sobie skórzane kozaki. ja szłam marząc o zdjęciu garderoby i przytuleniu się do półki z nabiałem a ona miała kozaki. surrealistyczne tak dalece, że uznałam to za objaw przegrzania . utwierdziłam się w tym, gdy zobaczyłam jak sama maszyna bez obsługi kroi ser żółty. pach pach pach leciały żółte plasterki. postałam tak trochę zafascynowana niewidzialną ręką w serowarskim i zamarzyłam sobie ten sam widok z moim samodzielnie śmigającym żelazkiem. wróciłam do domu, wystawiłam na deskę żelazko i czekam. mówią, że jak się odpowiednio długo na coś czeka to to się stanie. więc czekam. w międzyczasie wylałam na panele wiadro wody i liczę, że tajemnicza ewapotranspiracja wspomożona zroszonym krotonem spadnie mi słupek rtęci z trzydziestu na dwadzieścia. czego i Wam życzę.
niech chłód będzie z Wami!
b.

Brak komentarzy: