piątek, 30 lipca 2010

te dwie walizki na górę

no dobra. spakowałam się. prawie. w kilka pomniejszych i powiększych reklamówek. bo. duża torba się nagle zdematerializowała. ile to panie miejsca zajmują te wszystkie szpargały to zaprawdę. już słyszę jak roman na parkingu trzeszczy ze strachu a dopiero są w nim wędki, podbieraki, sakwy rowerowe i sernik błyskawiczny (fakt, że w ilościach hurtowych plus truskawkowa galaretka) oraz blender. ha. to jest prsz państwa nowość. urlop z blenderem. premiera ever. kocham urlop ale nienawidzę pakowania. na tapczanie trzydzieści trzy tiszerty i każdy woła: weź mnie, mnie weź! no więc pakuję. gdy ekler w sakwojażu zaczyna gubić zęby ze zgryzoty rozpoczynam etap redukcji. entliczek-pentliczek won czarny staniczek. ene due like rabe za tuzinem spodni argumenty słabe. trąf trąf misia bela i spódnica wypier...nicza. następnie kosmetyki. rozsądek mi podpowiada, że metoda rozsmarowania wszystkiego po bagażniku byłaby jedyną skuteczną na tejkendgą. alaska limituje ilość literek w skrablach oraz redukuje dżoki w talii kart. im więcej eliminujemy tym bardziej się zastanawiamy czego zapomniałyśmy. z przyczyn ekologicznych powinnam wziąć ze sobą jeszcze dwie donice z dorodną bazylią. mogłabym ją wprawdzie zostawić we wannie z wodą ale wannę natenczas musiałabym jednak przeflancować do pokoju z oknem. albo. wybić okno w łazience. bo toczy mnie terror fotosyntezy. albo. Zjem. zjem całą bazylię. bo jak mawiały nasze babki lepiej zjeść i odchorować niźli się by miało zmarnować. i czy mi słabo jak pomyślę o załadowaniu na romana czterech rowerów? ależ.
b.

Brak komentarzy: