środa, 7 lipca 2010

polerując wuwuzelę

wstyd to przyznać ale lot na mopie (od CZASU do czasu!) robi mi dobrze. kafelki wypolerowane w fantazyjne maziaje (oddam królestwo, konia i oryginalną płytę „terapia gongiem tybetańskim” za środek, który polerując nie afirmuje maziaj). wszędzie pachnie ordynarnym detergentem. i schodzą mi linie papilarne. aber (ale). ordnung muss sein. to przyczynek do dzisiejszego meczu. spanioliści vs krzyżacy. ponoć na unter den linden trzysta tysięcy germańców w żółto-czerwono-czarnych perugach ćwiczy od rana euforyczne podskoki , robi brandenburską falę i ćwiczy synchroniczny okrzyk gooool. a nie. przepraszam – tooooor ! (dziwaki). a ja tymczasem umaszczam się wygodnie na poduchach i optymalnie układam w dłoni pilota. oraz owszem, nie odbieram dziś podczas meczu telefonów. no chyba , że zadzwoni szef prosząc o decyzję : za wygraną „de” weekend na wyspie polinezji francuskiej czy milion euro (netto). pozatym z okazji łupania i zwyrodnienia w różnych dziwnych miejscach posiadam od dziś skierowanie na osobisty masaż (doprawdy - siedem sesji na lędźwiach – chyba sobie kupię stringi w cekinki ) i nakaz nabycia wanny z bąbelkami. ja wiedziałam, ja wiedziałam, że ktoś się w końcu na mnie pozna. i to by było na tyle bo muszę jeszcze poćwiczyć na wuwuzeli.
b.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

i to są właśnie uroki sportu...nigdy nie wiadomo, jaki będzie wynik...bardzo płacze szef? czy bardziej pracownicy, którzy już pakowali walizki na finał?
przykro mi bardzo i wyrazy współczucia;
Ju

benia pisze...

no spartolili chłopaki. szef nuci polski refren "nic sie nie stalo, chlopaki nic sie nie stalo". bo nie ma innego wyjscia. a my nie mamy miliona. naczynia połączone i zbilansowane