poniedziałek, 10 maja 2010

Kupiski cdn

i któregoś razu poszłam tą ścieżką na lewo, do Tomków. taki ładny zwyczaj nazywania rodziny od imienia ojca-głowy rodziny (choćby był zakapiorem, pijanicą i hultajem – co w zasadzie nas dzieci ni grzało ni ziębiło). bywaliśmy więc u Tomków i u Zdzichów i u Mietków. u Tomków więc któregoś razu postanowiłam sobie zrobić takie wypasione sznyty przy pomocy drutu kolczastego. jeden sznyt na ramieniu. drugi powstał w dotkliwym zwisie twarzą na drucie ogrodzenia gdyśmy w szalonym pędzie uprawiali starożytną zabawę w berka. mało brakowało by na drucie zawisło jedno moje oko. a tak zawisł jeno bawełniany pomarańczowy rękawek bluzeczki, która za kilka lat zdobyła miano tiszerta. moja ucieczka na przełaj przez pastwisko krów zaowocowała ponadczasowymi ranami szarpanymi i stanem przedzawałowym starszyzny. ale to i tak pikuś przy Przemku, któremu ucho odgryzł wiejski reks czy tam jaki misiek. w celach rekonstrukcji broczącej krwią małżowiny zastosowano wówczas okłady z cebuli. auć. medycyna ludowa rulez – Przemek bowiem posiada do dziś dwa uszy. kilka lat po bliskim spotkaniu z drutem kolczastym , gdy w miejsce tradycyjnej korby, którą ciągło się na łańcuchu wiadro ze studni, zainstalowano, w duchu postępu i elektryfikacji wsi, wajchę podłączoną do agregatora, miałam wątpliwą przyjemność zespolić się z tą wajchą prądogennymi ładunkami. stałam tak z wajchą w dłoni absolutnie zamurowana. porażenie odjęło mi nie tylko władność w rękach i nogach ale i mowę, więc o pomoc mogłam sobie jedynie pomachać rzęsami. szczęściem w owych czasach zdarzały się spadki zasilania dzięki czemu po kilku chwilach przestałam przypominać żonę lota. ale do dzisiaj preferuję studnie w tradycyjnym wydaniu bez okablowania oraz mam znacznie ograniczone zaufanie do elektryczności. a pomysły kuzynów na wybawienie mnie z opresji za pomocą drąga wymierzonego z impetem w moje golenie mogę szczęśliwie zaliczyć do niespełnionych czarnych scenariuszy. więcej wypadków nie pamiętam. tysiące ran kłutych źdźbłami zwożonych z pól na drabiniastym wozie zbóż poczytuję sobie bowiem za zaszczyt obcowania z wyższą kulturą agrarną, o której to dzisiejsze młode pokolenia mogą sobie jedynie poczytać w wikipedii. jeśli zaś chodzi o kulturę jako taką , nie pamiętam, by w Kupiskach funkcjonował jakikolwiek odbiornik tv. może u establiszmentu – ale on był poza zasięgiem czeredy nielatów. od rana do zmroku lataliśmy po sadzie, po polach, po lesie , po pastwiskach i sami kreowaliśmy nasz własny serial. po zmroku władzę nad Kupiskami obejmowało w posiadanie starsze pokolenie. zasiadłszy na werandzie rżnęli w karciochy i delektowali się rechotem żab i schłodzonymi w studni spirytualiami. ponieważ trzymaliśmy sztamę z Darkiem, który był już wprawdzie pełnoletni i z aspiracjami do pokolenia rodziców, aczkolwiek nadal pełen wyrozumienia dla nieletnich, korzystaliśmy z jego usług jako przemycacza. podczas gdy rodzice meldowali bez atu, Darek wyprowadzał nas po kryjomu z domku pod połami swojego obszernego szlafroka poza zasięg werandowej lampy i rodzicielskich nakazów. gromadziliśmy się wówczas w kanciapie u Kobzika, naszego starszego kuzyna, oglądaliśmy gwiazdy przez szpary jego drewnianej izolatki, której mu wszyscy zazdrościliśmy. czasem też graliśmy w karty. albo zaśmiewali się z powodów, które dziś legły gdzieś w głęboko ukrytej niepamięci. raz jeden starszyzna dopuściła nas do swojego świata zabierając nas na wycieczkę do Skansenu w Nowogrodzie. ooo! po tej wycieczce, z której wszyscy jak jeden mąż wracali przypadkowym pekaesem i chwiejnym krokiem z pieśnią na ustach „do zakochania jeden krok ....” babcie czasowo zaostrzyły reżim wakacyjny. gdyby się dowiedziały, że w knajpie przy skansenie na stole dla małolatów obficie serwowano lody i alkohol, wydziedziczaniom nie byłoby końca.
tymczasem na dzisiaj to już koniec
ale. cdn.
b.

1 komentarz:

BratZacieszyciela pisze...

historyjka z rodzaju tych, ktorymi straszy sie swiezo upieczonych inzynierow elektrykow na bhp: widzac goscia wykonujacego taniec swietego wita, tzn. stojacego przy slupie energetycznym, trzymajac go obiema rekami i trzesac w dziwny sposob noga - ratownik ochotnik, pamietajac zeby przewodzacym nie dotykac - wzial kawal galezi i wiele nie myslac dal mocno po rekach owemu poszkodowanemu przy slupie. Po czym zlamal mu te rece. Jednakze poszkodowany tancerz pozwal ratownika przed sad, gdyz to poniewaz wytrzasal tylko kamyka z buta...