środa, 12 maja 2010

Kupiski cdnn.



w onychże Kupiskach alaska zainicjowała proces degeneracji popalając w wieku przedgimnazjalnym w malinowych chruśniaku skręty razem z naszym kuzynem Kobzikiem . ale była fajna afera! no, ale jak baranki poszły się sztachnąć pół metra za pozostającą pod stałym dozorem spiżarnią to same sobie winne. w dalekim końcu zarośniętego ogrodu mogliby się nafajczyć aż do bezdesznej obturacji, a tak to jeno zaczadzili maliny. jeśli rzecz już o owocach, to poza jabłkami, śliwkami, gruszkami i malinami używaliśmy często wiśni szklanek, które co roku obradzały obficie aż do ugięcia gałęzi. urodzaj swój wiśnia niewątpliwie zawdzięczała bezpośredniemu kontaktowi z naszą drewnianą wygódką sąsiadującą ze ścianą tomkowego chlewika . podczas dłuższych posiedzeń wystarczyło otworzyć drzwi przybytku i sięgnąć po kuszące, choć kwaśne jak kozie spod ogona, owoce. a gdyby z pestek brzoskwiń rzucanych przez nas w grunt za tekturowym domkiem zechciały zakiełkować kiedyś drzewka, byłyby Kupiski polskim napa valley środkowoeuropejskiego brzoskwiniarstwa. niestety. widać zbyt zachłanne obgryzanie pozbawiało pestki własności progenituralnych. po mleko i bodajże warzywa chodziło się do rodziny Łubów, która składała się głównie z tuzina dzieci i krów. nie wiem czemu, do dziś mam nieodparte wrażenie, że była to rodzina eskimosów dziwnym zrządzeniem losu przesiedlona tu z serca grenlandii. wszystkie łubowe dzieci miały pucołowate, zawsze zaróżowione twarze , niski wzrost i posturę spuchniętego bałwanka. i takie zadziwione światem oczka, jak guziczki bałwanka gdy mu zając świśnie marchewkowy nosek. może z tej to przyczyny albo z powodu, że ich dom stał za naszą osadą daleko hen pod lasem, nigdyśmy nie zadzierzgnęli z nimi jakiś bliższych więzi, poza więziami kazeinowymi . wszak na podorędziu, tuż za wspominanym kolczastym drutem, mieliśmy Tomka, Krzyśka i Gośke a kawałek dalej, w drodze na lepak, nasz gęsto zarośnięty tatarakiem, pełen krwiożerczych pijawek strumień, mieliśmy u Mietków Roberta i piękną Hankę o sarnich oczach, do której wzdychało pół powiatu. wiele, oj wiele lat później, na weselu Przemka (tego od nadgryzionej małżowiny) przyszło mi wspominać z rozrzewnieniem Kupiski pląsając po parkiecie z żonatym już i dzieciatym Robertem. a przecież to mi, mi, kiedy z podlotka zamieniałam się w panienkę, w ogrodzie gdzie usilnie, nie znając jeszcze wówczas ostrzeżeń dermatologów , intensywnie generowałam w lipcowym słońcu melaninę na drewnianym leżaku, podrzucał skrycie bukieciki polnych kwiatków płonąc ze wstydu niczym amarantowa malwa. no nic to. był to czas moich ócz szeroko zamkniętych na TE aspekty. chociaż. jednakowoż. bynajmniej. to w Kupiskach wszak pierwszy raz, przy świetle księżyca, mdlejąc z wrażenia, najpierwsiejszy raz całowałam się z chłopakiem. nawet alaska o tym nie wie. chyba. e. nie wie na pewno. no tak czy siak niedługo potem przyszedł czas rozstania z Kupiskami. ostatni raz byłam tam bez alaski. była już wtedy przerośnięta i miała własne plany wakacyjne, więc aby je ziścić skróciła pobyt na wsi przed końcem lata. zostałam na gospodarstwie sama z kuzynem Kobzikiem i wcale miło wspominam ten czas. zwłaszcza, że motor on miał był. i tym motorem woziliśmy się nad Pilicę, której wijące meandry pozwalały wejść do wody w jednym miejscu – popłynąć z prądem rzeki kilka wiorst, wyjść z wody na jakimś załomku i przetruchtać niewiele kroków do miejsca startu w kilka milisekund. wprawdzie po tych motorowych podróżach miałam na łydkach poparzenia trzeciego stopnia od rury wydechowej emzetki, z której nie umiałam bezkolizyjnie zejść ale . czegóż się nie robi dla wczesnomłodzieńczej memuarystyki. i pamiętam jeszcze, że na tym motorze pomykałam z bujnym, ach, rozwianym włosem i w bluzce uszytej z dwóch białych pieluch tetrowych, co było naonczas szlagierem modowym i top łan warszawskiej ulicy. niedługo potem pewien artysta zachwycony moją tetrową bluzką, tym razem ufarbowaną domowym sposobem w kolorach tęczy, chciał mię uwiecznić na swoim obrazie alem wielce przelękła uciekła mu spod pędzla. a może po latach mogłam zawisnąć w galerii niczem Boznańskiej dziewczynka z chryzantemami. no ale to se ne wrati. bo. wszystko ma swój czas.
b.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

no no no!!! faktycznie nie wiedziałam nic o siostrzanych sekscesach!
ale za to jeszcze z Kupiskami, a właściwie z Łomżą nierozerwalnie kojarzy mi się aspekt cygański. Ależ ich tam mieszkało. I można było straszyc nimi Benię, że ją zabiorą. Tak samo zresztą zastraszaliśmy ją w Kołobrzegu (a właściwie w Dargocicach).
alaska

benia pisze...

no to JEST rzeczywiście powód do przechwałek. najpierw się dziecko straszy a potem się dziwi, że jako dorosły człowiek posiada traumę np. schodową. taaak. i nasza rodzina nie była wolna od patologii.