piątek, 27 maja 2011

żółć uleje mi się natenczas

w pracy nagły armagedon. zatrzęsło, zakołysało i ... wzięło zdechło. przez chwilę się łudziłam, że właściwe klocki trafią na swoje miejsce a uczciwość i lojalność zyskają uznanie ojca-dyrektora. no i dupa kwadratowa. kolejny raz okazywa się, że jak się człowieku nachalną autoprezentacją z impetem na kolorowych bilbordach, oświetlonych zajefajnymi diodami nie zatroszczysz o swoje drapiąc pazurami po modrych oczkach w nadziei na sprawiedliwość dziejową, to los cię boleśnie oraz obleśnie smyrgnie batem po grzbiecie i zachichocze wrednym dyszkantem. cisi i pokorni znowu vel naiwni luzerzy. jak mnie to wkurza, dręczy i świdruje. a przecież. wystarczy splunąć na etykę, zasady i dobre wychowanie i sięgnąć pełną garścią po splendor (hak mu w szlak, czy zasłużony). ale. jakoś nie mogę. może dlatego, że od wczoraj boli mnie serce i co chwila sprawdzam sprawność lewej ręki. bo mówią, że przed zawałem lewa ręka jest jak ciepła galareta. moja jeszcze nie jest. jest natomiast tak sprężysta, że bez kozery mogłabym nią udusić kilka gardzieli. wielce zasłużenie zresztą. zbyt dobre wychowanie czasem jest jednak kulą u nogi, która po zwinnym zamachu powinna kopnąć centralnie w pewna rzyć. tymczasem ugładzam nastroszone piórka i wyhamowuję rozbujaną kończynę podczas gdy wątroba zakrztusza się żółcią perkocącą w kanalikach. zamiast – kojąca mantra wdech wydech i głębokie ommmmmmmmmmmmmmm(czytaj „słał” to pies). plus salatera umytych truskawek (7,50 za kilo). ale co ja tu o pierdołach, kiedy tam na szlachetne prezydenckie stoły wjeżdżają właśnie sandacze, pstrągi i nisko-cholesterolowe piersi perliczki dla first łana. a tu na staropańszczyźnianej świergolą mi za oknem wieczorne ptaszki. grunt to znaleźć właściwy kontrapunkt. ommmm „słał ...” ommmmmm.
b.

Brak komentarzy: