wtorek, 16 grudnia 2008

wstrząśnięty mistrz kateringu

normalnie jakbym dziś z rana się w słupsku obudziła. bo tam ponoć trzęsienie ziemi było. u mnie chyba też. trzy razy mnie tak zarzuciło po ścianach, że zaczęłam się macać, czy mi obłędnik nie wypadł. pomyślałam pomrocznie, że może to wina, iż tuż po przebudzeniu z powodu światłowstrętu nie używam światła ale ponieważ zarzuciło mnie również na oświetloną wannę oraz sedes , z lekka się zaniepokoiłam. chuchnęłam sobie w lustro ale gdzie tam, zero promili w wydychanym. i martwiłabym się tą niespodziewaną niestabilnością, gdybymi w radio nie powiedzieli, że no przecież pani kochana w sztokholmie trzęsienie ziemi. wisłą poszło, wszak woda niesie, prawda? drugie trzęsienie wygeneruję sobie sama. biurowa wigilia. ojciec-dyrektor zakochany w tradycji, z notesem w ręku odptaszkowuje skrzętnie dwanaście wigilijnych potraw, jak dwunastu apostołów. kiełbaski z rożna i kartofelsalat na pozamedalowej pozycji. u nas we czwartek. ten czwartek. z rozmachem godnym salomona nabyłam w sklepie kolonialnym pół kila prawdziwków na kapuchę (moje własne prawdziwki certyfikowane li i jedynie do osobistego użytku wewnętrznego schowałam tak , ale to tak, że ich znaleźć nie mogie. rodzina mię zasztyletuje, zaraz po podzieleniu się opłatkiem, jeśli ich nie znajdę. liczyć w takim momencie na ich litość to jak wierzyć w gówną wygraną w totka bez wrzucenia losu). warzone grzyby wydzielają taki zapach, że mi się skręca cały przewód pokarmowy w ślimaczka. kapucha w duecie z cebulą dochodzi, cokolwiek by to miało znaczyć. susz na kompot się dosusza w bagażniku. śledź po mlecznej kąpieli wypełnia litrowy wek zwieńczony cebulką. makowiec oszywiście zawija dla nas na zakopiańskiej „irenka”, dwa centymetry maku, milimetr ciasta, dwa cm maku , milimetr ciasta –idealne proporcje dla makożerców. jeszcze tylko uprasować obrus, zebrać i przeliczyć przed użyciem rodowe srebra, wyciąć dwanaście złotych aniołków, skroić jemiołę i powiesić wegetariański schab ze śliwką. ach i drobiazg nalizać 850 znaczków na świąteczne koperty. ale to już zrobię zupełnym mimochodem , biorąc prysznic. urządzić komuś wigilię? mam jeszcze wolny piątek. ten piątek.
b.

ps.

gdyby jakiś natchniony chemik zechciał wyekstrahować zapach kompotu z suszonych jabłek i śliwek i zastosować go w mydle bądź w wc-pikerze – nie przestawałabym się pienić. tymczasem susz gotowany w biurze powoduje niespotykaną dotąd częstotliwość nawiedzania kuchni przez lunatykujących do gara koleżanek i kolegów. idą tak z obłędem w oczach schodami w górę schodami w dół, stają nad garem , podnoszą pokrywkę, robią sobie inhalację z nawilżaniem skóry i z aureolką pary śliwkowej wracają do biurek. śliwkowi aniołowie .
b.

Brak komentarzy: