wtorek, 22 lipca 2008

zagadka



dyjament wielkości przepiórczego jaja . szlifowany w wielobok. w imitacyjnym srebrze wysokiej próby. mam na palcu. tym palcu. znaczy tym od niesubtelnego pokazywania dezaprobaty. dostałam go od pewnego miłego młodzieńca w ramach wymiany dóbr rozporządzalnych. to jest, ja mu dałam rozoporządzalną kwotę dziesieciu złoty a on mi dał rozporządzalny pierścionek. mam taki sklepik na tarchomińskim bazarku, któremu nijak się oprzeć nie mogę. idę po fasolkę, wracam z pierścionkiem. szukam piersi. najlepiej z kury, znajduję wisior z pereł sięgający kolan. no nie mogę się oprzeć. niejedna indyjska księżniczka a może nawet i królowa angielska za ten adres nadałaby mi tytuł honorowej baronowej albo nawet Ser. do tego sklepiku wchodzi, wydaje się, normalna kobieta o sprecyzowanych preferencjach i priorytetech: koperek, smalec, proszek do prania, teletubiś i nie nie, nie lubię biżuterii, rzucę tylko okiem, może mają tanie spinacze do bielizny, a w sklepie tym przechodzi nagłą metamorfozę w perską księżniczkę. jedynie nadludzką siłą powstrzymuje się przed natychmiastowym nabyciem kompletu branzolet na lewą nogę i dwóch kilogramów turkusowych naszyjników. i skąd te nieokiełznywalne organiczne pragnienia? przecież nie może być to atawistyczny odruch tęsknoty za ozdobami z kości podudzia mamuta, jakie taszczył swej wybrance do jaskini po udanej wyprawie garbaty neandertalczyk szczerząc szczerbate, zarośnięte ryło. ot. antropologiczna zagadka.


b.

Brak komentarzy: