czwartek, 4 września 2008

celsjusz szantażysta

załatwiłam . załatwiłam milion zaległych, ewoluujących, rokujących spraw z ojcem dyrektorem. nierokujące skwapliwie wywaliliśmy przez okno. słychać było nawet trochę jak skrzypią pazurami po dachówce ale miały zbyt słabe argumenty na przetrwanie. i dobrze. z samych rokujących mogłabym zbudować kopiec ojcu dyrektorowi nie mniejszy od kościuszki (tadeusza). sposób na ojca dyrektora okazał się niezwykle prosty acz skuteczny. zamknęłam się z nim na poddaszu. żar się leje z nieba, poddasze się nagrzewa, muchy ułożyły napis help leżąc na wznak na konferencyjnym stole. w tę scenerię wtargnęłam ja pchając przed sobą taczkę z teczkami i oświadczeniem, że z powodu i w ogóle zabrakło w biurze wody, soków i piwa. mogie dać wutkie albo gorącą herbatę jak chce. nie chce. metodycznie rozkładam teczuszki, kolorami, wg. alfabetu i tajemnego priorytetu. szef przebiera palcami po blacie. zaczynam spraw zdanie. metodycznie według tajemnego ojcu dyrektoru nieznanego priorytetu. ojciec dyrektor lekko wrze i bulgocze. za 97 minut odlatuje mu berlin. po oczach widzę, że chciałby mnie za tematykę i natłok spraw wyrzucić przez okno jak te nierokujące ale mocno trzymam się ościeżnic. żongluję sprawami, w katastrofy wplatam śliskie komplementy, samograje relacjonuję dramatycznym modulowaniem głosu. ojciec dyrektor odpowiada nerwowym półgębkiem. drugim pół zamaszyście pakuje sakwojaż. 84 minuty do odlotu. niecierpliwy impet skierowany ku mnie przekuwam w niecierpiącą zwłok beletrystykę korespondencyjną. ojciec dyrektor nie puszczając klamki do poddasza dyktuje , cenzuruje, podpisuje. jeszcze tylko kilka bla bla bla. i uf. finito. puszczony, zlatuje schodami niczym kometa odganiając się ode mnie machaniem rąk. jakby mocniej pomachał toby do berlina se tak doleciał. buzi buzi i już go nie ma. a ja mam promesę na kontrolowaną swobodę działania w tematach rokujących. na poddaszu muchy wyczuwszy deszcz układają się w napis : jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie wspaniale.
b.

Brak komentarzy: