sobota, 13 września 2008

hjuston mamy problem, czyli notka dla M.

kto pierwszy szedł przed siebie?
Kto pierwszy cel wyznaczył ?
Kto pierwszy z nas rozpoznał ?
Kto wrogów ? Kto przyjaciół?
Kto pierwszy sławę wszelką i włości swe miał za nic?
A kto nie umiał zasnąć nim nie wymyślił granic ?
Kto pierwszy w noc bezsenną wymyślił wielką armię ?
Kto został bohaterem ? Kto żył i umarł marnie?
Kto pierwszy został panem ? Kto pierwszy został królem?
Kto musiał wstawać wczesnie , a kto mógł spać za długo ?

stając zapatrzeni w obłoki i niebo
Zapatrzeni w tańcu , zapatrzeni w siebie
Wciąż niepewni siebie , siebie niewiadomi
Pytać wciąż będziemy , pytać po kryjomu

Kto pierwszy był fakirem ?
Kto pierwszy astrologiem ?
Kto pierwszy został królem ?
A kto chciał zostać bogiem?

Kto z gwiazdozbioru Vega patrząc za ziemię zgadnie
Kto pierwszy był człowiekiem ?
Kto bedzie nim ostatni ?
(M.G. Korowód)


kochani. apel tu jest. sprawa wielce sierjozna, której nie podołam sama choćbym sobie brwi wyrwała. zupełnie niespodziewanie w pewne sobotnie popołudnie wyrwał mnie z konstelacji morfeusza dzwonek telefonu. system rozpoznawczy ocenił jednoznacznie: odebrać. i na co mi to było!?! trzeba było udawać , że nikto nie je doma. ale. wyświetlacz wyraźnie wskazywał na M. telefonów od M. się nie ignoruje. a tam, po drugiej stronie radosny chichot młodocianej córki alaski. acha. pomyślałam. będzie luzik. i co ? i jajco! żaden luzik. córka kszestna poszukując tu i ówdzie , najpewniej zupełnie bezwiednie, autorytetów wszelkiego autoramentu, strzela swobodnie pytaniami niczym z kałacha i w nosie ma merytoryczną oraz pamięciową niedyspozycję interlokutora. dla człowieka nieprzygotowanego strzał celny snajperski. cel pal mogiła. niecierpliwość młodości nie pozwala na żadne namysły. na żadne ułożone, moralnie słuszne i etycznie dojrzałe przemyślenia. dziś pytanie dziś odpowiedź. ną lajs, ną fantastik story. only pjur tru. w krystalicznej postaci. młody człowiek sensorycznie wyczuje fałsz. „czy benia była grzecznym dzieckiem?”. o jesssu. no niestety była. tatuś nie lał, mamusia nie zgrzytała. nie zatrułam chomika, nie gwizdałam na mszy, nie sypałam siostrze bromu. ... acha. milczenie w słuchawce.... no to pierwsza batalia przegrana, myślę sobie. niezrażona kszestana córka kontynuuje sprytnie zaczęty wątek, który jak się niebawem okaże , a czego nie przewidziałam niestety, zostanie potraktowany jako pielęgnacja chlubnej rodzinnej tradycji i użyty we właściwym momencie. „a czy benia chodziła na wagary?” ba, rzekłam, w debilnym odruchu. i tu nagle wyczułam intencję. podskórnie. tak wiecie. jak tylko kobieta wyczuć potrafi. ba, powtórzyłam nadając niejasną intonację odpowiedzi. wyczułam wnet jednak pewien wzmożony stopień konkretnego oczekiwania. miłosierny! - litości załkałam cichutko ponad słuchawką. migła mi przez myśl prośba o awarię telekomunikacji. niespełniona i płonna. oto jednak nadszedł czas kiedy muszę dać świadectwo. i stanęłam jak przed św. Piotrem i wydusiłam, że no ekhm, no że tam zaraz chodziła. odpowiedź okazała się zupełnie niesatysfakcjonująca. pytanie wisiało ze słuchawki jak dobrze naostrzony miecz damoklesa. szczegóły, wołało z drugiej strony wisły, szczegóły! a jakimiżże ja szczegóły mogłam się wykazać. zwłaszcza w obliczu zupełnie innego pokolenia, któremu strach przed nauczycielską karą i kadrą jakby obcy zupełnie i nie do pojęcia całkiem się zdaje. no byłam razy kilka (czytaj dwa lub trzy może w porywach, ale to ino i tak dopiero w liceum) z czego raz na cmentarzu a raz na starym mieście, które w porze wagarów urocze było niezwykle, bo puste od turystów, i mogłam sobie na pustym barbakanie machając szpotawymi kolanami zjeść bodajże pierwszy raz w życiu owocowy jogurt za uciułane kieszonkowe, blee. poddermalnie wyczułam , że zawód wisi nadal w jesiennym powietrzu. powody, przyczyny, inspiracje, konsekwencje? wołało ze słuchawki. nadludzkim wysiłkiem steranego umysłu przeanalizowawszy szczątkowe wspomnienia skonstatowałam, że ze mnie marny wzorcodawca dla przyszłego wagarowicza. i zrozumiałam, że moja głupia absencja na wagarach może zrujnować córce kszestnej młodość. że no jak to? że oto ona pierwsza ma przecierać te zachwaszczone szlaki? że oto żadnego merytorycznego wsparcia od rodziny? że oto jakby grzech pierworodny na jej barkach ma spocząć jedynie podczas gdy przecież instytucja wagarów i owszem od wieków jest znana? a tu co? żadnej rodzinnej kultywacji tradycji! żadnych występków godnych naśladowania. i taka mię żałość ogarnęła nad losem córki krzestnej. że taką ma rodzinę o fatalnie grzecznej reputacji. więc kochani . uratujcie „dobre” imię naszego pokolenia. dajcie i wy świadectwo. chodziliście na wagary? no, przecież, że chodziliście! dokąd? z kim? wspomóżcie mnie w społecznym wychowaniu kszestnej. ratujcie honor naszego pokolenia.
b.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

No cóż, dzieci niekoniecznie chcą brać przykład z rodziców, a już na pewno nie chłopcy, w związku z tym moje dziecko takich dylematów nie ma...mimo, że mamusia grzeczną dziewczynką była, wcale jej to na dobre nie wyszło.Na wagary nie chodziłam, niestety...
Ju

benia pisze...

matkojedyna, ju !ąposible ! ale przypomnij sobie . może choć jeden raz wagarowałaś. albo choć skonfabuuj coś atrakcyjnego. kiedy do mnie wpadniesz, bo zaraz zima przyjdzie :(

Anonimowy pisze...

No to ja nie sądziłam że tak niewinne zapytanie ksześnicy spowoduje takiego byczastego posta.
A co do spowiedzi dziecinie, na zadane w sprawie wagarowania pytanie zeznałam bez zastanowienia i z marszu, zgodnie zresztą z prawdą że ja nigdy. Bo żebyscie mnie krajali tak naprawdę było.
Ale nic to. Zagadnienie wagarowania w rodzinie zostało uratowane przez ojca tegoż "maleństwa", który stanął był w tej kwestii na wysokości zadania i bez specjalnego przymusu zeznał, ze na wagary to i owszem - zimą. latem, wiosną i jesienią. i z kolegami i solo. I trochę się powłóczyć a czasem iść na browar.
Więc nie martwmy się na zapas. Ma skąd dziecina czerpać wzorce nie popadając w skrajne wyczerpanie nerwowe właściwe dla trapera przecierającego trudne, nieprzebyte dotąd szlaki.
alaska