wtorek, 9 września 2008

deprymacja, frustracja , infernalizacja

powiedzieć, że jestem wkurzona to jakby erupcję wulkanu nazwać westchnieniem motyla z głębi ziemi. rozpieszczona „latem w mieście” straciłam odporność na korki. tylko obecność w aucie pani M. każe mi powściągliwie rzucać „kur...ami”. o której nie wyjadę z tarchomina stoję na przejeździe kolejowym w płudach. O 6.57 przepuszczam ic do gdańska i osobowy do tłuszcza. O 7.02 przepuszczam ic z gdańska i osobowy z tłuszcza. W trymiga nabyłam choleryczną niecierpliwość komunikacyjną. zaraz za przejazdem pierniczony korek od annopola do żaby. cała północna polska wjeżdża chyba do stolicy ulicą marywilską. potem w kilku rzędach i piętrach stoją auta w kolejce na most. dojeżdżam do pracy a tam facet z glebogryzarką zamienia mi przytarasowy trawnik w kartoflisko. glebogryzarka huczy, tumany kurzy za oknem niczym aktywna góra dantego (tylko brosnana brak, chlip:(
w międzyczasie nieodpowiedzialny patafian postanawia mi zwalić zlecenie i robi to bardzo skutecznie. listonosz rzuca na biurko 6 kilo korespondencji. 4 kilo moje. z czego 3 kilo stresogenne i wymagające prucia flaków. nie wspominam już o konflikcie z ojcem dyrektorem. konflikt kwitnie podsycany z obu stron słabo maskowaną agresją i oziębłym ostarcyzmem .
psssssss puszczam parę uszami. tydzień się zapowiada do chrzanu tarcia i maku dziobania.

b.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

soczewka allegrowa z serii 'krytycznym okiem' .
benia.. beata bernardyna? amen.