wtorek, 25 listopada 2008

khabi kusi khabi dym

dear alaska - nie mam myszy a bazylia odmiany stacjonarnej. stepowanie udanie imituje /emituje moja osobista lodówka. nie zdziwię się, gdy mi w jakiś mroźny grudniowy wieczór zanuci „silent night”. a w przyszłym roku wygra kolejną edycję „mam talent”. dzisiejszej nocy spało mi się wyśmienicie. do godziny 1:15. o godzinie 1:15 sto czterdzieści cm od mojego okna w sypialni i sto czterdzieści pięć cm od mojego okna kuchennego zaparkowano auteczko, rozwarto cztery odrzwia na maksymalny wychył zawiasa i zapuszczono hinduskie disco-polo. gwałtowność i potęga decybeli w skuktach przypominały zdrowe kopnięcie defibrylatorem. jeszcze kilka minut po przebudzenie moja zszokowana klatka piersiowa oraz mieszkaniowa asymetrycznie unosiła się niebezpiecznie nad standardowy poziom w tempie polki-galopki na dopalaczu. udanie przekrzykując samochodowe głośniki czworo młodych ludzi ekspresyjnie konwersowało mi pod oknem powszechnie znanym kodem na k, h, ch, s, p ze oszczędnym użyciem spójników. łopocząca klatka piersiowa domagała się natychmiastowego odwetu i skutecznej interwencji. zachowując ślady rozsądku z miejsca wykluczyłam wymachiwanie pięścią z parterowego okna. ponieważ jednak od grzmiącego z głośników bollywoodu zaczęły mi omal pękać kafelki , wdziałam paputki , różowy szlafroczek, zdjęłam z głowy lokówki (image, image przede wszystkim) i potuptałam , mnąc pod nosem kuźwa kuźwa co ja im powiem, chłopakom naprzeciw w tę ciemną acz nie cichą wtorkową noc by wcielając się w mętalność brudnego harrego zaprowadzić spokój na mojej planecie. chłopcy nieco jakby się zdziwili moim widokiem, może to wina wystającej spod szlafroczka zielonej piżamki – może się im wydało, że przemawia do nich zielony ludzik. tymczasem korzystając z zaskoczenia wykonałam kilkanaście jednoczesnych wymachów kończyn w stylu jackiego chana i położyłam pokotem intruzów na oblodzonym chodniczku, wyłączyłam radyjko w aucie, wyjęłam kluczyki ze stacyjki i wyrzuciłam za wał. no dobra. trochę nabujałam – z tymi kluczykami.
w rzeczywistości międzynarodowym gestem przedramion pokazałam im co myślę o tym przystanku bollywood pod moim oknem a drugim prostym gestem zażądałam zmniejszenia decybeli. co też i ku memu zdziwieniu uczynili, więc zaprzestawszy dalszej sygnalizacji semaforowej potuptałam do łóżeczka a nimb bohatera sunął za mną różowym obłoczkiem. niedługo potem chłopcy cztery razy trzasnęli drzwiczkami i ekstrapolowali się na inną orbitę krzewić w narodzie kulturę bollywoodzką.
b.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

No zachowujesz się, jakbyś z Bródna nie pochodziła!!! To na porządku dziennym takie discopolowe spotkania przy warkocie super maszyn z potokiem pięknej polszczyzny w tle...Chociaż od czasu, jak nam sią na parkingu pod oknami taki jeden spalił w samochodzie, to jakby ciszej się zrobiło...Ju

benia pisze...

to ja jednak z moją perswazją migową byłam znacznie delikatniejsza.
no. ale to "tylko" tarchomin.